lekcja 19: kaprys

664 75 124
                                    

alexa, play siren by blythe baines
lekcja 19: kaprys

Jest coś prawdziwie fascynującego w kalifornijskich wieczorach, kiedy pomarańczowo-różowe światło wpada do pokoju, okalając całą przestrzeń swoją kojącą poświatą. Powietrze pachnie lasem oraz bryzą, jest jednocześnie chłodne i wilgotne, a człowieka ogarnia spokój, ponieważ wie, że nadchodząca noc przyniesie przyjemny odpoczynek.

Lubiłem noce bardziej, niż poranki, nawet te, które nie wymuszały ode mnie bezwolnego wstania z łóżka. Przy zachodzie słońca, albo tuż po nim, czułem się bezpieczniej. Byłem w swojej własnej strefie, niezaburzonej przez żadne obowiązki, ani istnienie kogoś, kto czynił mnie małym, głupim i zmuszonym, by odpowiadać na pytania.

To całkiem ciekawa zależność, skoro nieubłaganie dążyłem ku jakiejś-tam wielkości. Z jednej strony dobijał mnie fakt, że najpierw muszę się czegoś nauczyć, by potem spijać tego śmietankę, skoro łatwo łączyłem kropki, potrafiłem sobie logicznie wytłumaczyć wiele mechanizmów, które zachodzą. Problem pojawiał się, kiedy konfrontowałem te wnioski z rzeczywistością, zwłaszcza pod pieczą kogoś, kogo zadaniem okazywało się kontrolowanie mojej pracy.

Z dużym trudem przyjmowałem krytykę, ponieważ automatycznie odbierałem ją jako coś osobistego, a nie powinienem.

Michael Clifford był jedną z niewielu osób, których inteligencja oraz wiedza, w tej samej chwili, irytowały mnie, ale także mi imponowały. W całym swoim jestestwie chłopak sprawiał bowiem wrażenie kogoś, kto nie potrzebuje umniejszać innym, aby być po prostu... Najlepszym. Jego brak zainteresowania kompetycją, to że był gotowy dzielić się swoimi notatkami bez oczekiwania czegokolwiek w zamian, jego czysta chęć, by wiedzieć, a nie zdobyć punkcik w dzienniku... To wszystko zadziwiało mnie, wykręcało z zazdrości, ale dodawało też przyjemnego łaskotania w żołądku, wręcz ekscytacji, ponieważ pierwszy raz w życiu, poczułem się tak, jak rozchichotana nastolatka, którą crush zapytał o godzinę.

W moim odczuciu – Michael był lepszy ode mnie, ale to nic wielkiego, ponieważ Michael był lepszy, niż wszyscy. W jego odczuciu – byliśmy sobie równi, co ma sporo sensu, kiedy spojrzeć na nas oboje z perspektywy potrzeby.

Nie musieliśmy mieć siebie nawzajem, ani tej relacji, by robić świetną robotę w szkole, oboje wysnuliśmy określone plany na przyszłość, do których spełnienia dążyliśmy, mieliśmy zasoby, swoich znajomych, powodzenie u potencjalnych love interestów; całą serię pozytywów.

I chyba to kręciło mnie w tym wszystkim najbardziej.

Doszedłem do takich wniosków prowadząc samochód wzdłuż plaży, kiedy samotnie wsłuchiwałem się w dźwięki niezrozumiałej, francuskiej muzyki. Powietrze było duszące oraz ziemiste, a pomarańcz ginącego za horyzontem słońca pochłonęła mnie całego tak, że mógłbym kąpać się w tym świetle, myśląc tylko i wyłącznie o nim.

Czy czułem się zakochany? Cholera, czułem wszystko na raz.

Nawet nie umiałem określić kiedy oraz gdzie zaparkowałem, a jak tylko minąłem drzwi akademika, trzaskając nimi z impetem, biegiem pognałem do swojego i Clifforda pokoju, gdzie zastałem go stojącego z lampkami w rękach. Trzymał je, bo znów spadły z taśmy klejącej, ale nie ma się co dziwić, próbował przymocować je tą do tapet. Jeśli Michael miał jakąś cechę, która oddalała go od doskonałości, ponad wszelką wątpliwość był nią brak wyobraźni w sprawach technicznych. Na szczęście ja wypełniałem ten mankament.

- Gdzie byłeś? – zapytał trochę zmieszany, odłożywszy lampki na swoje biurko, by mógł podejść do mnie i ścisnąć moje ramiona, abym się uspokoił.

anti-romantic {zawieszone}Where stories live. Discover now