lekcja 12: waniliowy seks i mleczna cera

639 84 92
                                    

alexa, play don't save me, by winona oak
lekcja 12: waniliowy seks

Miałem kilka sposobów na unikanie przykrych skutków swoich nie do końca moralnych działań. Po pierwsze wypierałem się wszystkiego, jeżeli wiedziałem, iż nie istnieją na mnie dowody, idąc w myśl złotej zasady: „bez ciała, nie ma zbrodni". Po drugie szukałem kozła ofiarnego, który albo stawał się nim przypadkiem i wbrew własnej woli, lub dostawał ode mnie słuszne wynagrodzenie, choćby w formie pieniężnej, jeżeli sytuacja tego wymagała. Po trzecie, powoływałem się na swoje nazwisko, przypominając temu, kto wyciągał wobec mnie konsekwencje, że być może ja wydaje się być tylko rozwydrzonym nastolatkiem i prawdopodobnie – tak, jestem nim! Aczkolwiek za każdym takim ewenementem, stoi rządna krwi matka.

Jestem stuprocentowo świadomy, że to nieodpowiednie i nie powinno funkcjonować, ale chcąc przetrwać w okrutnym świecie, lepiej dla osoby, gdy szybciej obudzi się na informację, że rzeczywistość nie jest ani pobłażliwa, ani sprawiedliwa, a od początku człowieczeństwa, funkcjonuje zasada przetrwania najsilniejszego, natomiast aktualnie najsilniejszy, to ten dysponujący największym kapitałem obrotowym, sprytem i umiejętnością pięknego opowiadania historii.

Nie jestem, nie byłem i szczerze wątpię, że kiedykolwiek stanę się czystym jak łza, praworządnym obywatelem, który nie skorzysta z okazji, gdy jest mu podawana na tacy. Nie należałem do ludzi ideałów, chyba że tym ideałem okazywały się pieniądze, wpływy, czy dobra zabawa. Jeżeli czułem się zobowiązany wobec kogoś, to wobec swoich bliskich, podczas gdy obcych, niemających szans stać się bliskimi, traktowałem stosunkowo instrumentalnie.

Idąc korytarzem do męskiej ubikacji, poczułem, że karma zawsze wraca i nadszedł moment, w którym za bycie upierdliwym wrzodem na spasionym dupsku społeczeństwa, odpowiem szramą na swojej edukacji, a za tym idzie na mojej przyszłej twarzy. Mama nie traktowała mnie surowo, lecz miała swoje zdanie na temat używek, które miało okazać się tak niepodważalne, iż za fakt bycia pod wpływem alkoholu i marihuany, mógłbym czasem stracić swoją część spadku, przyszłe udziały w firmie, albo tak po prostu – jej pozytywny pogląd na mnie, jako wynik zbalansowanego życia dom-sukces w wykonaniu Liz Hemmings.

Niejednokrotnie czułem, że jestem bardziej projektem, niż człowiekiem w jej oczach, jednakże gdy tylko wyrażałem to zdanie, zostawałem zmordowany wzrokiem, choć miałem trochę racji, bo gdyby mama sama tego nie odczuwała na tym poziomie, nie rzucałaby wszystkiego, aby posiedzieć ze mną choć piętnastu minut, kiedy tylko padała ta teza. Miała wyrzuty sumienia, starała się, ja też się starałem, to była nasza relacja, która miała swoje braki, ale wolałem ją taką, niż żadną, a wówczas byłem przekonany, że jeśli się dowie, to nie będziemy już mieli o czym rozmawiać.

Spojrzałem na panią Johnson znacząco, aby pozwoliła mi wejść samemu do łazienki.

- Nie będzie chyba pani patrzyła jak sikam, co? – zapytałem ironicznie.

- Moim obowiązkiem jest wejść do ubikacji.

Zakląłem w myślach, ponieważ napisałem nawet na grupie, żeby ktoś mnie poratował, bo Johnson na pewno nie będzie prześladować mnie w kiblu, ale nie, nic bardziej mylnego!

- Zapraszam w takim razie – burknąwszy wszedłem do środka.

Czując zapach płynu do mycia muszli klozetowych, zakręciło mi się trochę w głowie. A gdybym tak zamoczył patyczek w wodzie i pokazał jej, że test jest uszkodzony? Musiałaby pójść po drugi, a ja miałbym czas coś wykombinować!

Ale co, do cholery, skoro Ashton, Ivy, Frankie i nawet Matty wiszący mi przysługę, korzystali z dobrodziejstw, które Irwin trzymał pod łóżkiem! Nie byliśmy żadnymi ćpunami, no... Ash może trochę, ale z pominięciem jego, tak naprawdę tylko się bawiliśmy, a teraz ja miałem ponosić odpowiedzialność za to, że zachciało mi się skonfrontować Michaela z jego fochem. Na mnie. Zasadnym fochem na mnie. Okej, niech będzie, że stracę wszystko, co mnie definiuje. Pewnie matka wkurzy się do tego stopnia, że odeśle mnie do jakiegoś publicznego liceum, w którym na obiad będę jadł mutację ziemniaka z kalafiorem, wszędzie będzie śmierdziało trampkami, a lekcje matematyki zakończą się na powtórnym tłumaczeniu jakiemuś idiocie, czym jest sigma!

anti-romantic {zawieszone}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz