POCZĄTEK PLANU

140 18 49
                                    


Powietrze momentalnie zgęstniało, gdy tylko Hamsa otworzyła swoje pełne usta i niezbyt przychylną uwagą zmąciła spokój, drażniąc przy tym Toma Riddle'a w największym akcie głupoty. Bo Toma Riddle'a nikt nie powinien drażnić i wiedział o tym każdy uczeń Hogwartu, niezależnie jak głupi, zacofany czy nieuważny. Każdy Ślizgon schodził mu z drogi, kiedy zachodziła potrzeba, Krukoni odpuszczali sobie płonne komentarze, niby błyskotliwe, a jednak głupiutkie, przemądrzałe, Puchoni zaś potrafili uprzejmie rozpłynąć się z widoku, gdy wzbierał w nim gniew i nieodzowna, uporczywa żądza zemsty, a także zmysł gniewu. Tylko nie ci durni, pyszałkowaci Gryfoni, na litość Merlina! Oni woleli się śmiać, chichotać i razem dopomagać wzajemnej pysze, głupocie oraz niewiedzy. Sami go prowokowali, później tłumacząc, że nieświadomie, przypadkowo, "niechcący". A Tom Marvolo Riddle nigdy nie potrzebował powodu. Potrafił znaleźć go sobie sam, wyszukać niczym fałszywą nutę w symfonii szkolnego chóru. I nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby dawać mu tego powodu, podtykać pod nos i sprawiać, że stawał się zły, wściekły, żądny krwi i nasycenia tego emocjonalnego głodu. Nikt oprócz Gryfonów.

A tak właśnie się trafiło, że podczas patrolowania przedziałów, gdzie pierwszoroczni bardzo chętnie dawali pokaz swojej głupoty i powodowali kłopoty, natrafił na swoją znienawidzoną szajkę lwów... Tylko teraz było ich jakby więcej. Spokojnie przebiegł wzrokiem po twarzy każdego z nich; rozleniwiony, zapuszony Potter, obok niego równie durna Euphemia, dalej naczelny pijaczyna Hogwartu, Blackwood. Spółkę gryfońskim imbecyli dopełniała Hamsa Bhasin, którą na prefekta powołali chyba w formie żartu. A jednak centralnie naprzeciw wspomnianej Hamsy stała jeszcze jedna dziewczyna - pewnie równie pusta, głupia i żałośnie dumna. Jednak za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć jej imienia, nazwiska czy chociażby jakiejś wyróżniającej ją cechy, czy też niebezpiecznego sekretu. A Riddle uwielbiał sekrety; mając je w garści, mógł manipulować, odgrywać role i zastraszać. Przychodziło mu to z niebywale wielką łatwością.

— Nie przypominam sobie, bym pytał cię o opinię, Bhasin — odrzekł cierpko, nie siląc się nawet na zwodniczy grzecznościowy ton. Dzisiaj akurat, w tej sytuacji, nie był mu do niczego potrzebny. — Minus dwadzieścia punktów za pojedynkowanie się. Za każdego z was.

Potter parsknął śmiechem zdecydowanie zbyt głośno.

— Nie przypominam sobie, Riddle, żebyś miał takie kompetencje i mógł nam odejmować punkty, bo jeśli tak się bawimy, to ja chętnie odejmę Slytherinowi za posiadanie u siebie kompletnego fraj... — zaczął się produkować Fleamont, ale Euphemia uszczypnęła go, by jak najszybciej się zamknął.

— Nie dzisiaj — wyszeptała prawie bezgłośnie w błagalnej prośbie o niewpakowywanie się kłopoty w pierwszy dzień szkoły. Rozsądna matka grupy błaznów, jak uważał Riddle.

— Wypieprzaj stąd. Nie mamy ochoty na przepychanki — odparł lekko Blackwood, przeczesując arogancko włosy. Kipiało od niego gryfońską manierą i tym specyficznym lekceważeniem wszystkiego dookoła.

Tom powoli nabrał powietrza, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie uśmiechu.

— Jeśli chcecie, bardzo proszę. Zawołam zaraz moich kolegów i możemy pojedynkować się wspólnie, ale nie wiem, czy do końca semestru któryś z was opuści skrzydło szpitalne — odparł swoim fałszywie zatroskanym tonem i poprawił machinalnie odznakę prefekta.

— W porządku — odezwała się nagle nieznajoma ciemnowłosa dziewczyna. Miała wyjątkowo melodyjny ton głosu, miękkie brzmienie głosek od razu podpowiedziało mu, że nie może być Brytyjką. Brzmiała wiejsko, jak prowincjonalna chłopka. — Ale ty pojedynkujesz się ze mną.

❛⠀SONATA KSIĘŻYCOWA⠀❜⠀(𝐭𝐨𝐦 𝐫𝐢𝐝𝐝𝐥𝐞 𝐱 𝐨𝐜)Where stories live. Discover now