QUIDDITCH (CZĘŚĆ DRUGA)

84 9 35
                                    

Neil nienawidził poranków.

Cokolwiek ludzie by o nich mówili, jakkolwiek by ich nie malowali - poranki były paskudne, a stawały się jeszcze gorsze, gdy pewien ciemnowłosy Gryfon z uporem maniaka dobijał się do wrót strzegących wejścia do pokoju wspólnego krukonów.

Lumiere siedział właśnie na jednym z niebieskich, lekko zapadniętych foteli, czytając biblioteczną książkę, gdy usłyszał wiązankę przekleństw i głuchy łomot. Siedząca naprzeciwko Warren skrzywiła się delikatnie, spoglądając na wejście.

— Żaden Krukon by tak nie zrobił.

— Może któryś nie może rozszyfrować zagadki — mruknął mimochodem Neil, nie patrząc nawet na Martę.

— Mówię ci, że nie. Krukoni są zbyt inteligentni, żeby torpedować drzwi.

Neil wzruszył ramionami. Sam czasem chciał zmieść tę cholerną kołatkę w drobny pył, zwłaszcza kiedy ledwo trzymał się na nogach, będąc zbyt zmęczonym, by poprawnie udzielić odpowiedzi na te absurdalne pytania.

— Sprawdzić to? — rzucił Neil, rozglądając się dookoła. Oprócz niego i Marty pomieszczenie świeciło pustkami. No tak... Sobota, rano. Komu chciałoby się wyściubiać nos z łożka o tej porze? Neil też chętnie chrapałby w najlepsze, gdyby nie ta cholerna bezsenność. Miał ochotę wyć i rzucać się w pościeli, ale oprócz tego całą noc ze łzami w oczach wpatrywał się w płócienny materiał baldachimu tuż nad swoją głową. Głucha, cicha tortutra, niekończąca się i bezbrzeżna.

— A jeśli to podstęp?

— Marto, to na pewno nie jest podstęp — zerknął na nią i stwierdził, że Tiara przydzieliła ją do Krukonów tylko dlatego, że Marta uwielbiała snuć te swoje teorie spiskowe, w każdym ruchu upatrując się konspiracji. Niektórzy uważali to za przejaw geniuszu, ale Neil z całą pewnością nie należał do tej grupy.

Podniósł się z fotela i otworzył potężne wrota, słysząc niezadowolone pomrukiwanie kołatki. Stanął jak wryty, spoglądając na Ernesta.

— O, Roweno, daj mi cierpliwość, bo chyba zaraz nie wytrzymam — syknął i teatralnie przewrócił oczami. — Co ty tu robisz? Skrzydło Gryfonów jest gdzie indziej.

Blackwood nie zdawał się jednak zbity z tropu. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się szeroko, a dołeczki w jego policzkach wydały się Neilowi wyjątkowo... urocze. Nienawidził siebie za tę myśl. Nienawidził siebie za to, ze nie mógł oderwać od niego swojego spragnionego wzroku. Nienawidził też tego, jak doskonale Ernest wyglądał mimo tak wczesnej pory, tym samym uświadamiając sobie, że sam stoi przed nim w piżamie.

— Jestem tutaj po ciebie.

— W takim razie coś ci się pomieszało.

— Nie. Mam zamiar cię porwać.

— Powodzenia — mruknął i już miał zatrzasnąć drzwi, ale Ernest szybko wskoczył do środka, mimo okrutnego ryku kołatki.

— INTRUZ! WSZEDŁ DO ŚRODKA! INTRUZ! NIE ODPOWIEDZIAŁ NA PYTANIE — metaliczny głos kołatki pobrzmiewał donośnym dudnieniem.

— I coś ty narobił? — wysyczał Neil na skraju załamania nerwowego. Kołatka, mimo jego pobożnych życzeń, nadal wydzierała się w niebogłosy. Marta Warren podskoczyła i wyciągnęła różdżkę.

— Marto, to tylko Ernest.

— Tylko? — oburzył się i wyszczerzył zęby w uśmiechu. — A mnie się wydaje, że to aż Ernest.

Zaśmiał się cicho i poruszył brwiami, na co Neil ponownie przewrócił oczami.

— Ale to Gryfon! — odparła niezadowolona Marta.

❛⠀SONATA KSIĘŻYCOWA⠀❜⠀(𝐭𝐨𝐦 𝐫𝐢𝐝𝐝𝐥𝐞 𝐱 𝐨𝐜)Where stories live. Discover now