DIARIUM SALAZARAE

77 9 21
                                    

Tom Riddle doskonale pamiętał zasłyszaną dawno temu rozmowę pomiędzy dwiema opiekunkami w sierocińcu, jakoby on sam nie umiał kochać i był najbardziej nieczułym dzieckiem na całym świecie. Pamiętał ich zniekształcone podłużnymi cieniami świec twarze, które wykrzywiały się na sam nieprzyjemny dźwięk jego własnego imienia. Ich drwiący, podniesiony głos, prześmiewczy chichot wypełniający głuche wnętrze małego pokoiku z odrapanymi ścianami.

O ile wtedy, gdy był jeszcze małym dzieckiem i niewiele rozumiał, było to doświadczenie niezbyt przyjemne, które zaowocowało długimi, bezsennymi nocami upływającymi mu pod znakiem znaczenia słowa "kochać", tak teraz, kiedy był już prawie mężczyzną, wspomnienie to budziło w nim jedynie żałość oraz wstręt do samego sierocińca.

Przyznawał im zasłużoną rację przez większość swojego życia. Zawsze cały świat wydawał mu się zbiorem rzeczy wstrętnych, brzydkich i wielce paskudnych. Począwszy od samego sierocińca, przez zaciemioną, brudną i śmierdzącą ulicę, na której się znajdował, aż po "profesjonalną kadrę pedagogiczną" (jak dyrektor placówki zwykł nazywać plątaninę sióstr zakonnych, które w imię miłosierdzia gotowe były zbić każde dziecko pasem).

Nic dziwnego, że promieniował niechęcią do całego wszechświata, skoro niegdyś nie wyściubiał nosa za ściany przybytku. Wszystko kończyło się dla niego na skrzypiącym, twardym łóżku, brudnym, nieszczelnym oknie i krzywym biurku.

Ale gdy tylko odkrył wszystkie te niewyobrażalnie piękne miejsca, w które obfitowała czarodziejska "okolica", zauroczył się przestrzenią wokół. Ulicą Pokontną, przepełnioną magią, wonią atramentu; monumentalnym gmach dworca King's Cross, a na sam koniec Hogwartem.

Nie był w stanie opisać, jak bardzo uwielbiał ten budynek, jak bliskie jego sercu były te wszystkie wieże, sklepienia, sekretne przesmyki i rozległe tereny dookoła porośnięte sosnami, jodłami i świerkami. Nie znał słowa "miłość", odrzucał je od samego początku, a każdy przejaw uczucia traktował jako niewyobrażalną słabość. Ale widok Hogwartu... Zawsze ściskał go za serce, odejmował mu dech i powodował delikatne wypieki na bladej, ściągniętej w wyrazie niezadowolenia twarzy.

Cokolwiek mówiły opiekunki w sierocińcu, cokolwiek myśleli o nim inni - Tom Riddle ubóstwiał Hogwart.

Jednym z jego ulubionych miejsc w Hogwarcie był Pokój Wspólny Slytherinu. Jeszcze przed pierwszym przekroczeniem progu tego niezwykłego pomieszczenia, wyobrażał on sobie, że będzie to miejsce szalenie gustowne, pełne przepychu i wszystkich tych rzeczy, o których w sierocińcu nie mógł marzyć. Uporządkowany, a jednak starobogacki ład, który przypominał o spuściźnie wieków słodkawym zapachem stęchlizny. Dopiero gdy wszedł do środka, a zielonkawe światło oświetliło jego twarz, zrozumiał, w jak wielkim błędzie się znajdował.

Wnętrze, mimo całego mroku i jeziornej poświaty, wydawało mu się po prostu... przytulne. Całość była bardzo przestronna, a sufit - choć teoretycznie znajdowali się w lochach - ginął gdzieś u góry, zwieńczony potężną, zdobną kopułą. Na zielonych ścianach połyskiwały dumnie srebrne węże wyszyte na szmaragdowych gobelinach. W samym centrum pokoju tkwiły dumnie granitowe kolumny, które wyznaczały strefę odpoczynku - cztery sofy zwrócone ku kamiennej płycie z ognistymi językami tańczącymi na jej powierzchni. Spiralne schody wiodły ku portalowi na samej górze pomieszczenia, a tuż za nimi znajdował się regał na książki tak wielki i potężny, że Tom musiał kilkakrotnie mrugnąć. Właściwie, była to bardziej własna biblioteka...

Tom pamiętał ciepło, które nieproszenie zagościło tuż przy jego piersi i towarzyszyło mu za każdym razem, gdy wchodził do pokoju wspólnego.

Nawet teraz, mimo że był już przecież - jak nazwałaby go pani Cole - dużym chłopcem, czuł znajomy poryw emocji, kiedy tylko przekraczał próg ślizgońskiej samotnii. Tym razem nie było tu żywego ducha, żadnych plątających się pod nogami pierwszaków czy chociażby Aresa przepisującego zdobyte podstępem notatki. Bezgraniczny spokój i jedynie cichy trzask tańczącego na granitowej płycie ognia. Tom zrzucił to na karb pory. Właśnie wrócił z patrolu, a nie chcąc kierować się do Prefeckiego Dormitorium, zawitał tu. Sam nie wiedział dlaczego. Może po prostu, by napawać się tym widokiem. Choć jego własna kwatera była równie ujmująca, to jednak to miejsce traktował jako najmilsze swojemu sercu.

❛⠀SONATA KSIĘŻYCOWA⠀❜⠀(𝐭𝐨𝐦 𝐫𝐢𝐝𝐝𝐥𝐞 𝐱 𝐨𝐜)Where stories live. Discover now