SZKARŁATNA UCZTA

70 12 7
                                    


— Powiesz nam gdzie do jasnej anielki byłaś?!

Przywitał ją wrzask Hamsy. Wkurzonej Hamsy, ewidentnie. W blasku świec wyglądała niczym uosobienie gniewu. Na jej ciemnej skórze tańczyły cienie, a w czarnych, bezkresnych oczach igrały płomienie. Jeszcze moment, a sama stanęłaby w ogniu.

— Przeciągnęło mi się — odmruknęła Vesna, kierując się do łóżka. Trochę zajęło jej zorientowanie się w rozkładzie korytarzy, pięter, wieżyczek i przejść, ale dała radę. Dotarła w końcu przed oblicze niezadowolonej Grubej Damy. Plan miał być już prosty - wślizgnąć się niezauważona pod kołdrę, ale nie, skoro wszystko waliło jej się na głowę, to przecież nawet tak prosty element musiał również pójść do diabła! Oczywiście. — Skąd wiecie, że się wymknęłam? Starałam się iść cichutko jak polna myszka.

— Bez obrazy, Vesna, ale ci nie wyszło — warknęła Bhasin, nadąsając się na łóżku. Euphemia wydała przeciągane westchnienie.

— I co, wygrałaś?

— No... Nie wiem. Wydaje mi się, że tak i nie.

— Dokopałaś mu?

— Tak.

— A on dokopał tobie?

— Odrobinę — przyznała niechętnie, wchodząc pod kołdrę. — Będę to musiała powtórzyć.

— Chyba sobie, kurwa, kpisz! — wrzasnęła Hamsa.

— Ams, ciszej — odparła rzeczowym tonem Euphemia. — Pobudzisz cały zamek.

— Ale ona się pcha w niebezpieczeństwo jak durna, ślepa owca! To jest igranie z ogniem, nie rozumiesz?

— Lubię igrać z ogniem — powiedziawszy to, zasunęła zasłony i opadła na poduszki.

⭒ ⭒ ⭒

Lato dawało o sobie znać ostatkiem sił, przechylając się coraz bardziej w kierunku wczesnej jesieni złocącej się dywanami liści ciągnących się po szkolnych błoniach oraz bursztynowymi popołudniami, które przesączała woń pieczonych jabłek z cynamonem oraz gorycz ciemnej herbaty nieodzownie znajdującej się na kolacji w Wielkiej Sali.

Poranki stawały się chłodniejsze, wieczór nadchodził szybciej, a dni kurczyły się w mgnieniu oka, przeciekając przez palce niezauważone. Pierwszy szkolny tydzień Vesny powoli dobiegał końca. Nadszedł piątek wieńczący umowny okres dziewiczych dni spędzonych w murach zamku.

Kiedy wyściubiła nos z dormitorium w towarzystwie Hamsy oraz Ernesta (państwo Potter - jak lubiła nazywać ich Hamsa, choć oficjalnie nie mieli się ku sobie ani odrobinę - nie byli zainteresowani zielarstwem), za strzelistymi oknami częściowo przystrojonymi witrażami było jeszcze szaro, wręcz buro. Nikłe pobłyski słońca ginęły w bezimiennej pustce. Wiatr dął z każdą chwilą coraz mocniej, a Hamsa otulała się skórzaną pilotką, poburkując pod nosem:

— Pieprzone zielarstwo. I po co ja się w to wpakowałam? Nawet nie jest mi do niczego potrzebne! Myślałam, że będzie łatwo, a tu proszę... Piątek, jakaś nieludzka pora, zimno jak na dalekiej Syberii...

— Nigdy nie byłaś na Syberii — wtrąciła się nieprzytomnie Vesna.

— No nie, ale nie musiałam tam być, by wiedzieć, że pizga.

Fatalieva jedynie wypuściła z siebie cichy chichot, okrywając gryfońskim szalem twarz.

— Za wcześnie. Zdecydowanie za wcześnie.

— Żadne inne zajęcia nie odbywają się o tej porze.

— Pieprzony Herbert Beery! — zaklęła Hamsa, ciskając gromy z oczu. — To wszystko jego wina! Jego zajęcia odbywają się tak wcześnie, bo później urządza spotkania kółka teatralnego, a w każdy piątek jedzie na wieczorny spektakl do samego Londynu.

❛⠀SONATA KSIĘŻYCOWA⠀❜⠀(𝐭𝐨𝐦 𝐫𝐢𝐝𝐝𝐥𝐞 𝐱 𝐨𝐜)Where stories live. Discover now