ZAPACH OBŁUDY

102 12 25
                                    

Lubił nazywać ją trucicielką, a ona lubiła być tak nazywana. Po zmroku, za zamkniętymi drzwiami od jego wielowymiarowego gabinetu, gdzie piętrzyły się stare, zwilgotniałe księgi, a półki pokrywał kurz i magiczne artefakty, uwielbiała wyłapywać wszelkie te słowa brzmiące jak obelgi, które rzucał w jej stronę. Wiedźma, jędza, zołza, ciućma. Wszystkie brzmiały jak komplement z jego ust, ale to "trucicielkę" ubóstwiała najbardziej. Głównie dlatego, że tą zawoalowaną przywara wskazywał na jej talent do eliksirów, które w durmstranskim programie nauczania figurowały jako "trucizny". Vesna faktycznie miała jakiś niepisany talent do magicznych mikstur. Wszelkiego rodzaju cieczce, składniki, ciała stałe poddawały się jej kontroli, woli oraz zachciankom. Przyjmowały kształty, faktury i objętości, jakich by sobie życzyła. Nie chodziło tu jednak o profesjonalnego, wyidealizowane przestrzeganie proporcji czy wrodzony, realny talent. Fatalieva była zdania, że zawsze towarzyszy jej jakieś dziwny, niewytłumaczalny łut szczęścia, co objawiało się między innymi tym, że jeszcze nigdy nie wysadziła kociołka (a przy okazji kilku innych rzeczy) w powietrze.

Dlatego gdy znalazła się ponownie w sali od eliksirów, niemal nie uciekła z płaczem niczym spłoszona, zaszczuta sarna. Nogi się pod nią ugięły; delikatnie, ledwo zauważalnie zachwiała się i wsparła na ramieniu Ernesta, który z szelmowskim uśmiechem podtrzymał ją delikatnie.

— Gdzie Bhasin? — rzuciła Vesna w stronę Pottera i zaczęła przeglądać zebrane na stoliku składniki. — Oho, z tych tu cacuszek mogłabym zrobić wywar, który powaliłby całą wioskę.

Rzekła dumna, a Fleamont i Ernest zaśmiali się cicho.

— Nie wiem. Przepadła jak kamień w wodę. Pewnie przylezie później. Ona zawsze się jakoś napatoczy po drodze.

Vesna kiwnęła głową i ze spokojnym milczeniem obserwowała, jak uczniowie powoli wchodzą do sali. Z racji, że osób, które chciały na zaawansowanym etapie kontynuować przygodę z eliksirami, nie było wiele, przychodzili studenci ze wszystkich domów. Dopiero teraz miała okazję, by przyjrzeć się uważnie grupce krukońskich dziewcząt, które żywo dyskutowały w tyle pomieszczenie. Obok, tuż przy sąsiednim stoliku siedziała puchońska para uczniów, a na samym przedzie zauważyła kolejny niebieski krawat - chłopiec o złocistych, lokowanych włosach nieśmiało sunął opuszkami palców po naczyniach z wywarami. Nie widziała jednak żadnego śladu Ślizgonów. Już miała odetchnąć, triumfalnym uśmieszkiem przypieczętować taki stan rzeczy, gdy drzwi od pomieszczenia otworzyły się rozmachem i rozległ się głuchy, stłumiony dźwięk uderzenia, kiedy wrota obiły się o ścianę. Do środka wparowało grupa z domu Salazara; dziewczyna o włosach tak jasnych, że przypominały śnieżny puch, ciemnowłosy chłopak o bystrym spojrzeniu i dwukolorowych tęczówkach. Za nimi wszedł jeszcze jakiś chłopak, niemrawy i wyraźnie niewyspany. Fatalieva miała już wygłaszać modły dziękczynne, gdy nagle do sali wszedł jeszcze on. Tom Riddle. Na jego widok poczuła niemiły ścisk gdzieś w żołądku. Stłumiony impuls, zapewne samozachowawczy - reakcja na poznaną wczorajszego dnia twarz, zawsze tak samo stanowczą i kamienną, wręcz nieprzeniknioną w zagadkowym wyrazie. Jego perfekcyjność działała jej na nerwy. Nienaganna, schludna szata, perfekcyjnie zawiązany krawat i ciemne włosy w odcieniu czekolady opadające w kontrolowanym nieładzie na czoło. Pieprzony ideał, jak wycięty z obrazka, jak odmalowany na płótnie. Odwróciła od niego wzrok.

— Witajcie, moi mili! — rozległ się entuzjastyczny głos i po chwili do sali wszedł mężczyzna o pyzowatej buzi i przyjemnym, sympatycznym uśmiechu. — Mam przyjemność powitać was w nowym roku szkolny w sali, gdzie będziemy zgłębiać tajniki sztuki eliksirów.

Zaraz po nim do sali wpadła Hamsa.

— Cholera! — wymruczała i rzuciła rozgorączkowane spojrzenie na Fleamonta. — Mamy pro... Och, profesor Slughorn!

❛⠀SONATA KSIĘŻYCOWA⠀❜⠀(𝐭𝐨𝐦 𝐫𝐢𝐝𝐝𝐥𝐞 𝐱 𝐨𝐜)Where stories live. Discover now