— Nie jest ci zimno?
Przyjemnie zdarty głos Hamsy dobiegł z ciemności, mimo porywistego wiatru, który dudnił w uszy. Nie widziała zupełnie nic, ledwo wyczuwała stromość wzniesienia, na które wdrapywał się powóz. Z góry dobiegały jedynie błyski świateł, słabe zarysy świec i przemykające gdzieniegdzie cienie.
— Nie. Właściwie, to jest mi gorąco — szepnęła do niej i po omacku próbowała określić jej położenie. — Czuję się, jakbym oślepła.
— Ja też — melodyjna barwa głosu Euphemii przypłynęła gdzieś z naprzeciwka. — Ale tutaj zawsze jest tak ciemno, że nic nie widać. Zaraz powinniśmy już wysiadać.
Przyjęłą to skinieniem głowy, którego Euphemia i tak nie miała jak zauważyć. Siedziała jak na szpilkach, wiecznie wiercąc się i co chwilę szturchając cierpliwie znoszącą to pannę Ollivander.
Denerwowała się. Na litość Merlina, nigdy w życiu nie była tak przerażona. Podczas pierwszej uczty w Durmstrangu nie czuła strachu, stresu czy zwątpienia. Była odważnym dzieckiem, niektórzy mogliby powiedzieć, że raczej głupim. Tak zaskarbiła sobie sympatię Kuznetsova. Wielu drżało przed nim w posadach, płaszczyło się i próbowało zrobić na nim wrażenie przechwałkami. Nadaremno. Ona pozostawała małą, pyzatą dziewczynką, która podczas zajęć z czarnej magii wolała myśleć o smakowitych blinach niż o urokach. Może dlatego tak ją polubił - bo była mała, pełna tej dziecięcej naiwności i wiecznie głodna. Kuznetsov nigdy nie widział jej bez ciastek, czekolady czy kandyzowanych ananasów. Sam później zaczął zapraszać ją na zdobyte w pobliskiej wiosce przysmaki i tak się zaczęło. A dalej było już...— Vesna! Vesna! Ziemia do Vesny! — usłyszała pstryknięcia czyichś palców i intensywne nawoływanie. Otrząsnęła się momentalnie, reflektując, że na wspomnienia tamtych chwil łzy napłynęły jej niebezpiecznie blisko kącika oczu. Weź się w garść, ty bekso. To już nie wróci.
— Zamyśliłam się, co będzie podawane na kolacji — wybrnęła - jak się jej zdawało - gładko i wzruszyła mimowolnie ramionami - zawsze robiła tak w przypadku drobnych kłamstewek.
— Patrz po lewej. Będzie widać Hogwart — oznajmiła Bhasin wyraźnie podekscytowana. Vesna wiedziała, o co chodzi; czuła się tak za każdym razem, gdy powracała do Durmstrangu, do domu.
I faktycznie, jak na zawołanie, Hogwart wyłonił się, gdy wyjechali powozem zza zakrętu i wspinali się coraz wyżej. Gdzieś w dole połyskiwało srebrzyście odbicie księżyca oraz gwiazd na ciemniejącej w mroku tafli jeziora. Wielkie, przepastne i na pewno głębokie. Wydawało się zrobione ze smoły.
Fatalieva skupiła się jednak na budynku, a właściwie całej plątaninie budynków, która w typowym gotyckim ładzie nachodziła na siebie, łączyła się za pomocą strzelistych wieżyczek, łuków, dziedzińców. Wszystko to było ogromne, pnące się do nieba i potężne. Zamek zionął magią, mistyczną siłą, tajemną, pradawną mocą. Wyraźnie budził respekt, cichą zadumę. W blasku gwiazd wyglądał po prostu pięknie.
Vesna wydała z siebie ciche westchnienie zachwytu.
— To przecież jest ogromne... — wyszeptała oszołomiona i po chwili dodała: — Jak wy się w tym nie gubicie?
— Prawda jest taka, że w niektórych zakamarkach zamku jeszcze sami nie byliśmy — przyznał się Fleamont. — Ale pracujemy nad tym.
— Wiele drzwi jest zamkniętych i zaczarowanych tak, że nie da się wejść — wyjaśniła Euphemia. — I nawet pomimo tego, pewna para głupków i tak próbuje się tam dostać.
Ernest i Fleamont parsknęli śmiechem.
— Lada dzień, a staniemy się panami tego zamku! — zaniósł się głośnym śmiechem Potter, podczas gdy powóz zatrzymał się już na samym szczycie wzniesienia, tuż przed jednym z wielu wejść.
CZYTASZ
❛⠀SONATA KSIĘŻYCOWA⠀❜⠀(𝐭𝐨𝐦 𝐫𝐢𝐝𝐝𝐥𝐞 𝐱 𝐨𝐜)
Fanfiction❛Lubił nazywać ją trucicielką, a ona lubiła być tak nazywana. Po zmroku, za zamkniętymi drzwiami od jego wiekowego gabinetu, gdzie piętrzyły się stare, zwilgotniałe księgi, a półki pokrywał kurz i magiczne artefakty, uwielbiała wyłapywać wszelkie te...