WALECZNE SERCE

79 13 28
                                    

Nigdy w życiu nie czuła się tak bezbronna. Leżąc pod niekończącym się bezmiarem gwiezdnych konstelacji, na zimnej, lodowatej wręcz posadzce, z unieruchomionymi kończynami i niezdolnością poruszenia się chociażby o centymetr. Zastygła jak posąg, upokorzona i zawstydzona trwała w niebycie, w myślach błagając, by słońce w końcu wzeszło i skończyło jej męczarnię. Z każdą kolejną minutą coraz bardziej powątpiewała, że nastanie jeszcze dzień, że ta noc, tak koszmarnie długa i zimna, dobiegnie kiedyś końca. Próbowała użyć całej swojej siły, by drgnąć w którąś ze stron albo wydać z siebie krzyk. Ręką próbowała dosięgnąć różdżki, ale ta leżała tak niewyobrażalnie daleko, a jej własne palce nie chciały słuchać i pozostawały w martwej drętwocie. Czasem miała wrażenie, że przez całe jej ciało przechodzą impulsy elektryczne, drobne dreszcze. Przypływ nadziei był jednak wyjątkowo krótki i bolesny, i za każdym razem tak samo rozczarowujący.

Czas zaniknął. Przepadł w czeluściach nocy, rozsypał się na drobny mak niczym ongiś ukochany wazon babuszki. Przeklinała w myślach Toma, swoją dziką chęć pojedynku i wygranej i mimo całej beznadziejności, jaką odczuwała, miała ochotę się zemścić. Jak najdotkliwiej, jak najbardziej. Spalić za sobą każdy most, by nie było już odwrotu i dokopać mu tak, by zapamiętał dobrze jej imię.

Kiedy Hamsa i Euphemia wbiegły na szczyt wieży, Vesna nie była już pogrążona w rozpaczy - była śmiertelnie wkurzona, a swój gniew mogła zogniskować tylko na jednej osobie.

— Vesna! — krzyknęła zdezorientowana Hamsa. — Co się stało? Och, ona chyba jest... Spetryfikowana.

Euphemia pochyliła się przy niej i delikatnie ją dotknęła. Po chwili odetchnęła z ulgą.

— Nie. To tylko zaklęcie. Zaraz to naprawię — wyjęła zza paska różdżkę i po chwili mrok nocy rozświetlił snop fioletowego, kojącego światła.

Poczuła, jak ta dziwna skorupa się kruszy i rozpada na kawałki, a ona w końcu może poruszyć nogą czy ręką. Ciało znów stawało się ciałem. Zdolnym do ruchu, impulsów, kroków. Przestało być upiornym więzieniem dla jej zbłąkanego umysłu.

Vesna, mogąc już wykonać bardziej skomplikowany zabieg niż gorączkowe poruszanie oczyma, warknęła z niezadowoleniem, przetoczyła się na brzuch i zwinnie podskoczyła.

— Kto ci to zrobił? — spytała Euphemia z tak niewyobrażalnym ciepłem w głosie, że Fatalieva miała ochotę runąć wprost w jej ramiona i zacząć szlochać. Zamiast tego wyprostowała się jak struna i westchnęła.

— Pojedynkowanie się na szczycie wieży późnym wieczorem to nie był mądry pomysł — odparła Vesna i zerknęła na nie. — Jak się tu znalazłyście?

— Długo nie wracałaś z tej biblioteki. Martwiłyśmy się. Poszłyśmy do Lumiere'a, żeby go spytać, gdzie jesteś, ale powiedział, że ominęliście kolację, bo zasiedzieliście się w bibliotece, a później wróciliście do siebie. On tak myślał. Chciał cię szukać razem z nami, ale kazałyśmy mu zostać w dormitorium — odparła spokojnie Hamsa. — Szukałyśmy cię przez ten czas, ale zamek jest duży, a kryjówek w nim zbyt wiele. To Euphie wpadła, żeby wdrapać się tutaj.

Spasiba balszoja. Dziękuję... — wybąkała ciemnowłosa i schowała twarz w dłoniach. — Wracajmy do dormitorium. Musicie być przeze mnie bardzo zmęczone.

⭒ ⭒ ⭒

Opustoszałe, głuche korytarze tonęły w mroku nocy. Ta kojąca cisza po całym dniu hałasu wydawała się dla Toma zbawienną melodią i jedyną, dobrą rzeczą, jaka mogła mu się przydarzyć, gdy wracał do swojego prefeckiego dormitorium. Myślał, że będzie to droga usłana różami, chwałą i wszechobecnym zachwytem. W końcu osiągnął to, czego chciał. Pokonał ją, a ona, przestraszona i zziębnięta, leżała teraz na szczycie Wieży Astronomicznej. A jednak czuł dziwne, mrowiące nieusatysfakcjonowanie, jakby chciał więcej, bardziej, mocniej i szybciej. Zwłaszcza, że musiał przyznać szczerze - choć bardzo wzbraniał się przed tą myślą - że Vesna wcale nie walczyła źle. Niepodobnie do hogwarckich standardów, fakt, ale lepiej niż ktokolwiek na tym zamku. Nie brakowało jej swobody, dynamiki, pomysłowości i tego charakterystycznego zacięcia. Wystawiła się parę razy tak idiotycznie, że żal było mu to wykorzystywać. Przeważało to za jej nieuwagą, porywczością i te cechy mogły ją kiedyś zgubić, a właściwie, przyłożyły się do jej klęski już dzisiaj. Niemniej, zachowywała się jak tancerka. Pełna swobody, elegancji i tej irytującej maniery. Naprawdę nie chciał tego przyznać nawet w myślach, ale miał okropną chęć wrócić po nią i kazać jej walczyć na śmierć i życie, tylko po to, by zobaczyć, ile faktycznie umie. Sam doskonale znał swoje umiejętności i wiedział, że był od niej o niebo lepszy. Umiał przewidywać, wyprzedzać przeciwnika o kilka kroków i zawsze, niezależnie od okazji, był przed nim, aby ostatecznie zadać "śmiertelny" cios, a następnie w cichej zadumie chełpić się smakiem słodkiego zwycięstwa. Ale tej nocy, o dziwo, słodkie zwycięstwo nie przyszło. Został w nim jedynie naglący, upierdliwy niedosyt i narkotyczna chęć sięgnięcia po więcej.

❛⠀SONATA KSIĘŻYCOWA⠀❜⠀(𝐭𝐨𝐦 𝐫𝐢𝐝𝐝𝐥𝐞 𝐱 𝐨𝐜)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz