I: 20 marca 1944

694 28 31
                                    

20 marca 1997

— Dyrektorze? Chciał mnie Pan widzieć? — wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

— Tak, usiądź proszę — odpowiedział starszy mężczyzna, przyglądając się mu bacznie. Zajął miejsce na przeciwko Dumbledore'a, czekając, aż starzec podejmie temat, w jakiej sprawie tu się znalazł.

— Wydaje mi się, że możesz nam pomóc. A twój Mroczny Znak może  się przydać.

— Słucham uważnie, dyrektorze — zmarszczył brwi, będąc ciekawy, co mężczyzna ma do zaoferowania. Wszystko wydawało mu się lepsze od tego bagna, w które wpakował się w tamtym momencie.

— ᯽ —

20 marca 1944

Postać w czarnym płaszczu machnęła różdżką, rzucając zaklęcie. Nastoletni chłopak, stojący na przeciwko niej, odskoczył szybko, unikając zielonej smugi. Wypowiedział formułę zaklęcia, po czym z jego różdżki wytrysnął snob jasnego światła. Postać – jak się okazało – bez nosa, z łatwością rzuciła tarczę, aby magia chłopaka go nie dosięgnęła. Młody okularnik oddychał płytko, wiedząc, że jest na przegranej pozycji. Nie byłby jednak sobą, gdyby się poddał, dlatego wykorzystując chwilę, gdy postać napawała się tą chwilą wygranej i go nie zaatakowała, on to zrobił i skierował swoją różdżkę w jej kierunku. W tamtym momencie, w kominku rozpalił się zielony ogień, a z płomieni wyszedł sam we własnej osobie Albus Dumbledore. Oboje zaprzestali ataku, a młodszy chłopak patrzył na starszego czarodzieja z nadzieją i podziwem.

Witaj Tom. Znowu się spotykamy.

Postać odziana w czarne szaty rzuciła im obu pogardliwe spojrzenie, uznając, że koniec zabawy. Słowa Dumbledore'a jeszcze bardziej go rozzłościły, dlatego machnął różdżką wkładając w to całą swoją siłę, krzycząc...

Tom krzyczał.

Natychmiastowo podniósł się do pozycji siedzącej, do razu się rozbudzając, po czym złapał się za głowę, która niemiłosiernie go bolała. Odetchnął głęboko, uspokajając się powoli. Ten sam sen, powtórzył się mu już któryś raz z rzędu. Zawsze kończył się w tym samym momencie, a Tom za każdym razem budził się z krzykiem, cały zlany zimnym potem. Wstał z łóżka, gdy dowiedział się, że jest godzina szósta trzynaście. Co prawda tego dnia lekcje miał dopiero o dziewiątej, jednak był święcie przekonany, że już nie zaśnie, dlatego nie widział sensu leżenia w łóżku. Tom przetarł swoją twarz chłodną dłonią, przymykając oczy, a następnie wygramolił się z łóżka, sprawiając, że jego kołdra przez przypadek spadła na podłogę. Westchnął, sięgając po nią leniwie, a gdy już odłożył ją na miejsce, skierował się powolnym krokiem do łazienki, dziękując Merlinowi, że mieszka w dormitorium sam. Rola prefekta jednak ma swoje plusy. Gdy już znalazł się w środku pomieszczenia, stanął przed dużym lustrem, aby się sobie przyjrzeć.

Jego falowane, ciemne włosy były rozczochrane na wszystkie strony świata, a jego bladą twarz zdobiły wory pod oczami. Przyjrzał się popękanym ustom, oblizując je w złudnej nadziei, że to coś pomoże, a następnie przerzucił swój wzrok na swoją sylwetkę, za którą raczej nie przepadał.

Dwadzieścia minut później, wyszedł z łazienki już ubrany w czyste ubrania, z tak jak zawsze ułożonymi włosami oraz brakiem worów pod oczami, które usunął zaklęciem znalezionym przez przypadek w bibliotece na trzecim roku. Westchnął cicho, poprawiając swoją szatę. Stanął na środku pokoju, mając w swojej głowie burze myśli.

Tom był typem osoby, która nie umiała, albo raczej nie lubiła prosić o pomoc. Odkąd pamiętał musiał sobie radzić ze wszystkim sam, a powiedzenie ,,umiesz liczyć? licz na siebie" było jego mottem życiowym. Dlatego nic dziwnego, że wolałby sobie poradzić ze snami sam, jednak domyślał się, że jest tylko jedyna osoba, która najprawdopodobniej potrafi mu pomóc i prędzej czy później i tak będzie musiał się do niej udać.

a huge riddle // drarry ✔︎Where stories live. Discover now