XXIV: 2 maja 1998

202 14 1
                                    

Wybiła północ.

Syriusz zerknął jeszcze raz na Toma i przełknął ślinę, chociaż nie odczuwał wielkiego stresu.

Zacisnął dłoń na mieczu, po czym ruszył za Ślizgonem. Czuł się całkiem pewnie, a fakt, że po tylu latach nareszcie uda mu się przyczynić do zniszczenia horkruksów tym bardziej zapierał mu dech w piersi.

Naprawdę chciał, aby Regulus to zobaczył i wiedział, że Syriusz dotrzymał obietnicy.

— ᯽ —

Przemówienie do uczniów Hogwartu okazało się łatwiejsze niż Draco myślał.

Wychodząc z małego pomieszczenia razem z Harry'm, cały gwar ucichł niemal w jednej sekundzie. Wszystkie pary skupiły się na ich dwójce, niektóre wręcz przenikając na wylot, jednak żaden z nich się tym nie przejmował. No przynajmniej Draco się tym nie przejmował.

Malfoy przyłożył różdżkę do gardła, po czym szepnął Sonorus. Był świadomy milczenia w całym pomieszczeniu, dzięki czemu jego sam w sobie donośny głos byłby całkiem dobrze słyszalny, jednak nie chciał mieć wątpliwości. W tym przypadku musiał go usłyszeć głośno i wyraźnie każdy bez wyjątku.

— Dobrze wiecie, co nas czeka — zaczął. Nie miał zamiaru zaczynać od jakiegoś miłego powitania i zapewnień, że wszystko będzie dobrze. Nie mieli na to czasu. — Przed wami pojawia się jedna z decyzji, która w jakiś sposób może zmienić wasze życie. Możecie walczyć, uratować siebie i innych, wspomóc członków Zakonu Feniksa oraz Aurorów albo... Siedzieć tu i nic nie robić.

Nikt się nie odezwał.

— Wasz wybór — wzruszył ramionami. Nie był w stanie i nie miał zamiaru zmuszać rówieśników do walki. Dobrze wiedział, że w tym momencie zaczyna się wojna. Voldemort chciał jednego, ale tego nie dostanie. Malfoy na to nie pozwoli, nie ważne czy uczniowie będą walczyć, czy nie.

— Mamy Harry'ego Pottera! — krzyknął ktoś z tłumu, chociaż szarookiemu trudno było dostrzec właściciela głosu. — Wydajmy go i po sprawie. To jego chce Sam-Wiesz-Kto.

— Nie macie Harry'ego! — niemal natychmiast krzyknął Draco, czując jak się w nim zagotowało. Zerknął na okularnika, który stał jakby go to w ogóle nie ruszyło. — Myślisz, że nawet jakby Harry oddał się w jego ręce to Voldemort zaprzestanie wojny? No to czas się obudzić, bo tak się nie stanie! I nikt nie wyda Harry'ego. Zrozumiano?

Wszyscy automatycznie skinęli głowami, jakby wręcz przestraszeni tonem głosu chłopaka.

— Nargle mówią, że Harry jest naszą jedyną nadzieją. Nie możemy go wydać — usłyszeli melodyjny głos, a pewna dziewczyna wyszła przed tłum. Jej blond włosy były splecione w luźny warkocz, a ona uśmiechnęła się lekko do ich obu, po czym skocznym krokiem odeszła w głąb pokoju, mijając tłum.

— Co to nargle? — szepnął Malfoy, zbliżając się do Pottera, jednak ten wzruszył tylko ramionami. Słowa, które dobitnie przed chwilą usłyszał napawały go tylko jeszcze większą niepewnością. Jeśli większość pokłada w nim nadzieję, to nie miało prawa się dobrze skończyć.

— Jeśli podjęliście już decyzję — odchrząknął i zaczął mówić ponownie pod zaklęciem Sonorus. — osoby chętne do walki zapraszam na prawo. Reszta na lewo.

Z ukrywanym uśmiechem dumy obserwował jak niemal cała grupa przesuwa się w prawą z zaciśniętymi dłońmi na różdżkach.

Spojrzał na Harry'ego, którego zielone tęczówki również się w niego wpatrywały jakby wyczekując, aż ich spojrzenia się spotkają. Mieli szansę. Nie mogli jej zmarnować.

a huge riddle // drarry ✔︎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz