XIX: 18 kwietnia 1998

181 18 4
                                    

— Tom! — krzyknął Draco po raz kolejny, trzymając Harry'ego.

— Puść... mnie — wydyszał Potter, cały czas próbując się wyrwać z jego uścisku. — To wszystko... jego wina!

— Co się dzie... — Riddle stanął jak wryty w miejscu. Tuż obok altany leżał dosyć niski, otyły mężczyzna, a okularnik cały czas miotał się i szarpał, przez co Malfoy ledwo był w stanie go utrzymać. Wiedział, że gdy tylko chłopak dorwie się do różdżki i będzie miał sprawność ruchów, może stać się tylko jedno.

Brunet czym prędzej ruszył się z miejsca i stanął przed Potter'em, wyciągając dłoń.

— Oddaj różdżkę.

Jednak zanim ten zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wyrwał mu przedmiot z dłoni.

Locomotor Mortis* — mruknął Tom, a czarnowłosy miał uniemożliwiony ruch poprzez sparaliżowanie nóg. Draco odetchnął z ulgą, bowiem sam nie mógł rzucić żadnego zaklęcia podczas niewielkiej szarpaniny.

— To Pettigrew! To wszystko przez niego! Uwolnijcie mnie! — krzyczał Potter, chociaż jego głos z każdym słowem był cichszy.

— Harry... Harry spójrz na mnie — Draco położył dłonie na jego ramionach i mówił uspokajającym głosem. — Rozumiemy twoją reakcję, jednak zabicie go nie będzie dobrą decyzją.

Brachiabindo** — Tom skierował różdżkę na leżącego mężczyznę, a niewidzialne więzy spętały go. Podszedł i wyciągnął jego różdżkę z tylnej kieszeni spodni, a następnie mruknął: — Finite.

Peter zaczął się szarpać i chociaż nie był już unieruchomiony oraz mógł zacząć mówić, więzy cały czas go oplatały, dzięki czemu nie mógł uciec, ani zrobić im krzywdy. Tom dosyć agresywnie złapał go za kołnierz kurtki i wręcz rzucił na ławkę w altanie. Miał zamiar wyciągnąć z niego chociażby najmniejszy szczegół, jednak przesłuchanie w salonie nie byłoby najlepszym pomysłem. Gdyby Andromeda zjawiła się w pokoju i zobaczyła Petera Pettigrew w jej salonie, padłaby na zawał. Z niektórych jej opowieści wydawało się jakby kobieta wiedziała wszystko i znała wszystkich, mimo iż od kilkunastu lat mieszkała z dala od magii.

Draco cicho spytał się Harry'ego czy pozwoli im na działania oraz nie rzuci się na Petera, a gdy ten niechętnie przytaknął, Malfoy mruknął Finite Incantatem i powoli udali się za Tomem, siadając na przeciwko Petera, który patrzył złowrogo na ich trójkę.

— A teraz ładnie nam wszystko wyśpiewasz albo... — powiedział Riddle, patrząc wprost w oczy Petera, w których z każdą minutą zbierało się coraz więcej strachu. — ...troszeczkę zaboli.

— Jak... jakim cudem — zaczął, jąkając się. — jesteś w t-takiej postaci, Panie?

— To nie ty tu będziesz zadawał pytania, przebrzydły zdrajco — prychnął. Żaden z nich nie miał zamiaru tłumaczyć mężczyźnie całej historii ze zmieniaczem czasu, a to, że Voldemort nie rozpoznał samego siebie w Ministerstwie Magii, gdyż jego umysł całkowicie był zasłonięty czarną magią, która wypędziła wspomnienia z młodości gdzieś w głąb jego duszy, to jego nieszczęście. Śmierciożercy widocznie też nie grzeszyli inteligencją w tej sprawie. Mogłoby im się wydawać, iż mimo, że nie żyli w czasach młodości Toma, widzieli chociażby zdjęcia swojego Pana, chociaż najwyraźniej się mylili. Nie wiedzieli skąd to właśnie Peter rozpoznał w nim swojego Pana, jednak teraz nie było to najważniejsze.

— I nie mów do mnie Panie — powiedział sucho, a Peter wzdrygnął się. — Skąd wiedziałeś, gdzie jesteśmy?

Milczał.

a huge riddle // drarry ✔︎Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum