XIV: 10 kwietnia 1998

183 16 4
                                    

Blizna ponownie paliła żywym ogniem.

Harry syknął z bólu i dopiero wtedy przypomniał sobie o swojej torbie, w której miał zapas nie tylko eliksiru przeciwbólowego jak również innych fiolek, które mogłyby im się przydać.

Wziął niewielki ręcznik, który akurat miał pod ręką i zwilżył go, po czym przyłożył do blizny, wychodząc z łazienki. Starał się oddychać głęboko przy stawianiu każdego kroku, aż chwilę później dotarł do pokoju Malfoy'a. Przystanął, opierając się o framugę i zapukał do drzwi.

— Otwarte! — usłyszał stłumiony głos chłopaka, a następnie nacisnął klamkę. Szare oczy od razu powędrowały w tamtą stronę i blondyn czym prędzej zerwał się z łóżka, podchodząc do chłopaka.

— Merlinie, znowu blizna? — spytał retorycznie, bowiem przyłożony ręcznik był dla niego wystarczającą odpowiedzią. — Przyniosę zimny okład.

— Czekaj ja... — zdążył powiedzieć, zanim chłopak wyszedł z pokoju. — Chciałem tylko spytać o moją torbę.

— Och — westchnął cicho, po czym zmarszczył brwi. Jak mógł o tym zapomnieć? Szybkim krokiem przemierzył pomieszczenie i zaraz znalazł się przy szarej torbie, którą wyniósł ze sobą z Malfoy Manor. Pogrzebał w niej trochę, aż w końcu wyprostował się z satysfakcją wypisaną na twarzy i podał okularnikowi niewielką, brązową torbę.

— Dzięki — Harry zmusił się na mały uśmiech, chociaż każdy mięsień jego twarzy był obolały. Nie silił się na udanie z powrotem do swojego pokoju, dlatego siadając na pobliskim łóżku szybko wyjął odpowiednią buteleczkę i wypił jej zawartość. Odetchnął głęboko, czekając około pięć minut, aż ból powoli ustawał.

— Lepiej?

— Lepiej — Potter skinął głową, jednak kiedy już był gotowy do opuszczenia pokoju, usłyszał za sobą pytanie Draco.

— Idziemy zaraz do ogrodu. Tym razem ciotka wyciągnęła Toma do pomocy przy jej ukochanych piwoniach — uśmiechnął się lekko rozbawiony, przypominając sobie scenę zaledwie sprzed godziny, gdy Andromeda wręcz zmusiła Riddle'a do przyjścia i ubrudzenia się w ziemi, bowiem tylko tak brunet rozumiał pracę w ogrodzie. — Przyjdziesz? Świeże powietrze dobrze ci zrobi.

— Jasne — odparł, odwracając się. — Twoja ciocia wydaje się sympatyczna.

— Aż za bardzo — Malfoy wywrócił oczami, jednak cień uśmiechu cały czas błąkał mu po twarzy. Potter mruknął ciche pożegnanie z informacją, że za kilka minut zjawi się na dole i wrócił do swojego pokoju. Odłożył swoją torbę na łóżko, po czym zaczął wyciągać z niej pewne rzeczy jakby dla upewnienia się, czy niczego nie brakuje.

Jego kąciki ust drgnęły ku górze, gdy wyciągnął srebrny, zwiewny i niezwykle lekki materiał, zwinięty w niewielki kłębek.

— ᯽ —

Harry'emu coś tu nie pasowało. Wydawało się, że wszystkie elementy układanki w końcu nabierały sensu i zaczynały się łączyć.

Zaczął rozumieć, dlaczego Severus nigdy nie wspominał o jego matce.
Zaczął rozumieć, dlaczego żaden uzdrowiciel nie był w stanie pomóc odnośnie jego blizny.
Zaczął rozumieć dlaczego akurat on został wybrany do pomocy Tomowi.

To od niego się wszystko zaczęło. To on jakimś głupim cudem odbił zaklęcie uśmiercające, które trafiło samego Voldemorta, a jemu pozostawiło tylko błyskawicę na czole. A Severus przez te wszystkie lata milczał, bo chciał go tylko chronić przed całym złem.

Gdyby ludzie od razu dowiedzieliby się, że ten roczny dzieciak, który zrobił to – jak uważał Harry w tamtym momencie – całkowitym przypadkiem, zaczęli by go nazywac albo traktować jako jakiegoś bohatera, który pozbył się samego Lorda Voldemorta. Fala ludzi, przezwisk oraz niebezpieczeństwo ze strony Śmierciożerców wylewałyby się na niego przy każdej możliwej okazji. Nie oszukujmy się, każdy kto nie należał do popleczników Voldemorta chciał jego śmierci, dlatego chłopiec, któremu się to udało dostał by chwałę aż do samej śmierci.

Snape chciał po prostu tego uniknąć. Harry był zaledwie dzieckiem, który nie było gotowe na to wszystko. Dlatego przygarnął go pod swoje skrzydła, wychowując jak własne dziecko. Ucząc już od małych lat przydatnych rzeczy, za które Potter chciałby podziękować, a nigdy nie zrobił tego wprost. Zaraził go swoją pasją, dzięki której okularnik sam mógł rozwijać swoje zainteresowania. I może Harry czuł nutę gniewu, która była skutkiem okłamywania go przez wszystkie lata. I może Harry stracił do ojca część zaufania, tak samo jak do Malfoy'a, które nawet nie równało się z zaufaniem do ojca. I może Harry był zły, zawiedziony, rozgoryczony oraz rozkojarzony, to jednak czuł wyrozumiałość do Severusa oraz nadal się o niego martwił.

Severus był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Okłamywał swojego Pana przez prawie całe życie Harry'ego, dlatego nic dziwnego, że Voldemort czekał na chociażby najmniejszy jego błąd, aby w końcu go znaleźć i zabić z zimną krwią. Voldemort nie wybaczał zdrady, a na pewno nie w takim stopniu, gdy mężczyzna ukrywał coś, co było celem Czarnego Pana odkąd tylko udało mu się powrócić do żywych, mimo braku sił.

Okularnik wiedział, że szukanie ojca byłoby złym pomysłem. Nie ważne jak bardzo by mu chciał pomóc, bał się, że może wszystko pogorszyć. Co jeśli jakiś Śmierciożerca by ich wytropił, jednak zamiast od razu porwać ich do Malfoy Manor postanowił śledzić w poszukiwaniu Severusa Snape'a, aby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? To nie wchodziło w grę. Był świadomy potęgi i inteligencji ojca, który o wiele lepiej radził sobie w pojedynkę niż w grupie. Ufał mu i wierzył, że zobaczy ojca żywego zaraz po ostatecznej śmierci Lorda Voldemorta.

— Magiczna gazeta przyleciała! — głos Teda Tonksa wyrwał Harry'ego z zamyślenia. Od najbliższej godziny zajmował miejsce na jednej z ławek w drewnianej, jasnej altanie w ogrodzie Andromedy, obserwując jak Tom męczy się z przesadzaniem różowych piwoni, a Draco śmieje się z niego, udając przed ciotką, że również przesadza róże, które Andromeda uznała, że nie pasują w tym miejscu i chce je na drugim końcu ogrodu.

Andromeda od razu zerwała się i podbiegła do męża, po czym odebrała od niego gazetę, a następnie zaczęła iść w kierunku Harry'ego.

— Dzień dobry kochaniutki! — przywitała się radośnie z chłopakiem, siadając na ławce na przeciwko i rzucając Proroka Codziennego na blat stołu. — Zmotywowałabym cię do podlewania moich nagietków, ale nie wyglądasz najlepiej, więc ci odpuszczę — mrugnęła do niego, ani na chwilę nie tracąc entuzjazmu. — Zobaczmy co tu ma... — przerwała nagle, a Harry spojrzał na jej twarz, marszcząc brwi. Zaważył jej zaszklone oczy, po czym delikatnie złapał za gazetę, czekając na jakikolwiek sprzeciw, jednak kiedy go nie dostał, odwrócił gazetę w swoją stronę, aby móc swobodnie przeczytać nagłówek na pierwszej stronie.

Wstrzymał oddech, przeczytawszy słowa zapisane na pożółkłym papierze. Z trudem wyrwał się z odrętwienia i ile sił w nogach podbiegł do Draco oraz Toma, którzy obserwowali ich od momentu, gdy Andromeda zasiadła na ławce.

— Co się dzieje? — spytał zdezorientowany Draco, kiedy kątem oka zauważył reakcję ciotki, po czym spojrzał na Harry'ego, który właśnie zatrzymał się tuż obok i wcale nie wyglądał lepiej.

Ten tylko podał mu Proroka Codziennego, starając się nie uronić łez. Malfoy patrzył na niego zmartwionym wzrokiem, aż poczuł ochotę przytulenia chłopaka, jednak szybko zmienił zdanie i przyjrzał się pierwszej stronie.




ALBUS DUMBLEDORE NIE ŻYJE.
HOGWART PRZEJĘTY PRZEZ ŚMIERCIOŻERCÓW.























bum

a huge riddle // drarry ✔︎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz