Królewska Przystań

1.2K 86 3
                                    

                          Nigdy w swoim krótkim życiu nie czuła takiego rozczarowania jak wtedy, gdy przemierzała tłoczne ulice Królewskiej Przystani. Z szokiem patrzyła na ubóstwo i brud, który wydawał się pokrywać wszystko w okół. Smród, który tam panował był tak silny, że Lyanna musiała zakryć swoje nozdrza wełnianą rękawiczką, która towarzyszyła jej przez całą podróż do królewskiego zamku. Ze współczuciem spoglądała na brudnych i wygłodzonych mieszkańców Królewskiej Przystani. Niektóre kobiety, w akcie desperacji zwabiały mężczyzn swoim nagim do połowy ciałem. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim biegały utytłane dzieci. Lyanna niechętnie spoglądała na to wszystko. Zakryła okienko powozu małą czerwoną zasłonką i skierowała swoje spojrzenie w stronę Jocelyn Mormont. Podróż do Czerwonej Twierdzy zajęła wiele miesięcy, w ciągu których dziewczęta wyobrażały sobie potężny zamek króla, gdzie każdy rycerz jest wierny złożonym ślubom, a każda dama przebywająca pod jego dachem jest najpiękniejsza w całym Westeros. W głowie miały wizję urodzaju i dostatku jaki miał tu panować. Wszystkie wyobrażenia jednak musiały odejść w zapomnienie, albowiem każde z nich było błędne i niezgodne z prawdą.
- Ser Walters ostrzegał, że obrzeża miasta są siedzibą nędzników. Podobno im bliżej zamku, tym lepsze warunki życia.- Jocelyn złapała swoją przyjaciółkę za ramię i posłała jej najbardziej słodki uśmiech, jaki tylko zdołała zrobić. Czarne włosy Lady Mormont były splecione w długi, gruby warkocz. Ciemny płaszcz zasłaniał jej letnią suknię, która została uszyta specjalnie na przyjazd do królewskiego zamku. Lady Blacksword czuła się przy niej jak przeciętnej urody córka rybaka. Piękno Jocelyn niekiedy ją onieśmielało, lecz dzięki temu żaden mężczyzna nie zwracał uwagi na nią, ponieważ każdy zachwycał się Lady Mormont.
- Możesz już odłożyć rękawiczkę droga przyjaciółko, zapach staje się coraz bardziej przystępny.- Lyanna nie chciała w to wierzyć, mimo to posłuchała starszej dziewczyny. Położyła rękawiczkę na siedzeniu obok i ostrożnie wzięła wdech, krzywiąc się przy tym, ponieważ w powietrzu dalej unosił się smród zgniłego mięsa i odchodów, choć już nie w takim stopniu jak wcześniej.
- Z pewnością poczujemy, gdy będziemy na miejscu.- Jocelyn parsknęła śmiechem na słowa Lyanny. Lady Blacksword niemal od razu przyłączyła się do dziewczyny. W powozie unosił się melodyjny śmiech młodych dam, szybko jednak ustał. Żadna z nich nie odezwała się słowem, dopiero gdy znalazły się pod Czerwoną Twierdzą na ich twarzach można było dostrzec wyraz ulgi. Lyanna nieśmiało złapała Jocelyn za rękę, obie wyszły z powozu nie puszczając siebie nawet na chwilę. Jak się spodziewały nie powitał ich nikt z rodziny królewskiej. Lady Blacksword rozejrzała się po twarzach nieznanych jej rycerzy. Każdego z nich powitała uśmiechem godnym Lady. Nigdzie nie dostrzegła swojego brata, którego tak bardzo pragnęła zobaczyć.
- Lady Blacksword, Lady Mormont, witajcie w Czerwonej Twierdzy. Odprowadzimy was do waszej komnaty, gdzie zarzyjecie kąpieli oraz odpoczniecie po ciężkiej podróży.- Brodaty mężczyzna skinął ręką do młodych dziewczyn, dając im znać, by poszły za nim. Posłusznie ruszyły w jego ślady, rozglądając się przy tym na około. Zamek również był dla nich rozczarowaniem. Wyglądał jak każdy inny, z wyjątkiem tego, że był dwa razy większy od zwykłego, lordowskiego zamku. Zostały wprowadzone bocznym wejściem do jednej z wież, przez co nie miały szansy zobaczyć głównej części zamku, gdzie znajdowała się sala tronowa. Lyanna słyszała bardzo wiele o wielkim tronie, który został skonstrowany z tysiąca mieczy wrogów rodu. Jednak po serii rozczarowań jaka ją tu spotkała, wątpiła, że tron jest tak zjawiskowy, o ile w ogóle takowy istniał. Lady Blacksword dalej trzymała dłoń przyjaciółki w swojej dłoni. Obie wspinały się z wycięczeniem po wąskich schodach, które zdawały się nie kończyć. Poczuła jak narasta w niej złość, jej komnata znajdowała się z dala od głównej części zamku. Wyobrażała sobie, jak próbuję zejść na wieczerzę, w której niebawem miała wziąć udział, lecz gdy przychodzi na miejsce nikogo już nie ma. W końcu jednak dotarły do średniej wielkości pomieszczenia, gdzie znalazły dwa obszerne łoża z baldachimem, niewielki kominek, wygodny fotel i średniej wielkości, dębowy stolik, na którym stał dzban z winem i dwa kielichy. To właśnie w stronę stołu skierowała się Jocelyn. Nalała wina sobie i Lyannie, obie wypiły zawartość duszkiem.
- Obyśmy nie zawitały tu zbyt długo.- Lyanna odstawiła kielich i spojrzała na wielkie łoże, do którego podeszła. Usiadła na skraju łóżka, zaraz jednak odchyliła się w tył, kładąc głowę na miękkim materacu.
- Jeśli jakieś książątko spojrzy na ciebie przychylnym okiem, możesz zostać tu do końca swojego żywota.- usłyszała ciche kroki Jocelyn, która nieśpiesznie podeszła do łoża. Oparła się o drewnianą poręcz, patrząc z góry na przyjaciółkę.
- Pochodzę z niewielkiego rodu, do tego wyglądem nie przewyższam panien bardziej szlachetnych niż ja.- Lyanna zamknęła oczy i pomyślała o Alayne Arryn. Jej ród był znacznie ważniejszy od niewielkiego rodu Blackswordów. Alayne była najpiękniejszą Lady jaką kiedykolwiek spotkała. Pomyślała też o pięknej Jocelyn Mormont, lecz jej ród był jeszcze mniejszy niż ród Lyanny.
- Twój brat bardzo posłużył się Targaryenom. Królowa może chcieć się odwdzięczyć i uczynić cię żoną księcia.- Lady Blacksword otworzyła oczy. Zmartwiły ją słowa Jocelyn, zaraz jednak jej obawy odeszły w zapomnienie.
- Królowa nie odda swoich ukochanych dzieci jakiemuś dzikusowi z Północy.- Lyanna podniosła się, znowu siedziała na skraju łoża, spoglądając niepewnie na Lady Mormont.
- Nie jest to jednak niemożliwe, właśnie po to tu jesteś. Pare książątek będzie cię bacznie obserwować na wieczerzy.- Jocelyn leniwym krokiem podeszła bliżej Lyanny. Usiadła obok dziewczyny i złapała ją za rękę.
- Może jeśli ci się poszczęści poślubisz jednego z dziedziców Smoczej Skały. Podobno tamtejszy zamek cieszy oko i duszę.- Lyanna ścisnęła mocniej dłoń swojej przyjaciółki. Widziała na twarzy Jocelyn zatroskaną minę. Lady Mormont drugą dłonią pogłaskała włosy Lyanny. Lady Blacksword długo siedziała w milczeniu, rozmyślając o słowach, które wypowiedziała jej towarzyszka.
- Potrzeba mi kogoś kto bardzo dobrze zna ten ród. Wystarczy jedna malutka plotka, która oburzy rodzinę królewską, tak by nie chcieli mnie nigdy więcej widzieć na oczy.- Zapanowała cisza. Jocelyn rozmyślała nad słowami przyjaciółki, nie podobało jej się to co usłyszała.
- A co jeśli Twoja jedna malutka plotka wywoła wojnę?- Jocelyn wstała z łóżka i przykucnęła przy przyjaciółce. Spojrzała jej prosto w oczy. Wiedziała, że Lyanna jest zdolna do takich rozwiązań.
- Czy wielki Król Viserys przejmie się słowami małej dziewczynki? Pozwolę im tylko myśleć, że jestem najgorszą kandydatką na żonę.

Blacksword | Aemond TargaryenWhere stories live. Discover now