W cieniu chwały

948 82 3
                                    

                       Zastała Lyannę w Bożym Gaju, gdy ta w skupieniu powierzała swe modły bogom. Nie przerwała jej jednak, usiadła na drewnianej ławeczce, która znajdowała się centralnie przed Czardrzewem. Zauważyła małą szkatułkę, która stała nieopodal, bez pytania sięgnęła po nią i otworzyła wieko. Z jej ust uciekł cichy dźwięk podziwu, bowiem nie spodziewała się znaleźć w środku naszyjnika, którym nie powstydziłaby się sama Królowa. Właśnie wtedy Lady Blacksword uświadomiła sobie, że nie jest sama. Wstała z klęczek i podeszła do Jocelyn, która wyjęła naszyjnik z drewnianego pudełeczka.
- Zaiste piękne są podarki Targaryenów, lecz nim się spostrzeżesz będą cię chcieli za nie kupić.- Lady Mormont odłożyła delikatną biżuterię na swoje miejsce, zamknęła szkatułkę i odstawiła ją tam, gdzie wcześniej ją znalazła. Jocelyn wstała i przytuliła swoją drogą przyjaciółkę. Jej uwadze nie umknęła bordowa suknia, która zdobiła ciało Lyanny, darowała sobie jednak uwagi. Jej przyjaciółka wyglądała zjawiskowo, przymknęła oko na fakt, że suknia również jest podarkiem od królewskiej rodziny.
- Dowiedziałaś się czemu książę tak nagle wybrał cię na swoją oblubienicę?- Pogłaskała czule włosy dziewczyny. Nawet jej fryzura przypominała uczesania, które nosiły kobiety z Królewskiej Przystani. Usłyszała westchnięcie Lyanny.
- Zapomniałam języka w gębie.- Jocelyn przyjrzała się twarzy niższej dziewczyny, widziała zakłopotanie w jej oczach, lecz nie to zwróciło jej uwagę.
- Cóż to? Lyanna Blacksword nie sprzeciwiła się jakiemuś książątkowi, a na jej twarzy rozkwita szkarłatny rumieniec. Co usłyszałaś z ust Aemonda?- Na jej słowa twarz dziewczyny zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Spojrzenie Lyanny uciekło w bok, starała się zakryć swoje policzki włosami. Jocelyn uśmiechnęła się widząc jej desperackie próby ukrycia twarzy. Przeniosła dłonie z włosów dziewczyny na jej policzki, zmuszając ją tym samym by spojrzała na jej oblicze.
- Powiedział, że jestem piękna.- Uśmiech Lady Mormont powiększył się słysząc te słowa. Bez przerwy patrzyła na Lyannę, która wyglądała jak urocza, zawstydzona dziewczynka. Przez moment zapałała sympatią do księcia Aemonda, odstawiając na bok myśli o jego prawdziwej naturze.
- Przynajmniej był z tobą szczery, lecz ja również zachwalałam twoją urodę, nigdy nie zareagowałaś w ten sposób.- Na twarzy Lyanny zagościł delikatny grymas.
- Jesteś moją przyjaciółką, nawet jakbym była najbrzydszą panną w Westeros, mówiłabyś mi, że jestem piękna.- Jocelyn zaśmiała się na słowa Lady Blacksword. Pogładziła kciukiem policzek dziewczyny.
- To nie prawda, gdybyś była najbrzydszą panną w Westeros, wołałabym za tobą, że jesteś małą poczwarką. Przyjaciółki mówią sobie niewygodną prawdę.- Zakłopotanie znikło z twarzy Lyanny, odważyła się nawet na delikatny śmiech. Wtuliła się w ciało Jocelyn, opierając przy tym swoją głowę na jej ramieniu. Lady Mormont odwzajemniła jej uścisk. Stały w milczeniu dość długo, starsza dziewczyna, w końcu jednak zdecydowała się przerwać ciszę.
- Być może plotki o księciu są nieprawdziwe, może nie ma w tym wszystkim jakiegoś większego sensu. Co jeśli chce cię za żonę tylko dlatego, że pragnie twojej miłości?- Poczuła jak Lyanna odsuwa się od niej. Spojrzała prosto w jej twarz, posyłając jej rozczarowany wyraz twarzy.
- Jocelyn bardzo dobrze wiemy czego chce Aemond, książę nie potrzebuje miłości, a tego co mam między nogami, łącznie z moim łonem, bym rodziła mu dzieci jak klacz rozpłodowa.- Lady Blacksword przycupnęła na małej ławeczce i wzięła w dłonie szkatułkę. Widziała jej zawartość kilkadziesiąt razy, lecz otworzyła ją jeszcze raz. Spojrzała z obrzydzeniem na złoty naszyjnik.
- Będzie się starał dopóki nie dostanie tego czego chce, aż w końcu któregoś dnia skonam w męczarniach wydając na świat kolejnego z jego synów, którzy później tak jak on zamęczą swoją żonę. To błędne koło, jedyne na co mogą liczyć tu kobiety, to błyszczące świecidełka i piękne suknie. Tym właśnie jesteśmy dla mężczyzn, ozdobą, które trwają w cieniu ich chwały.- Jocelyn widziała jak na twarz Lyanny powoli wpełza posępny humor. Jej dziewczęca nieśmiałość prysła, zastąpił ją gorzki smak rozczarowania. Ścisnęła w dłoniach delikatny naszyjnik. Jocelyn zdecydowała się zająć miejsce obok przyjaciółki. Wiedziała, że słowa Lyanny są słuszne, wszelka sympatia do Aemonda umknęła.
- Mój brat uciekł jak twórz, tylko ty przy mnie trwasz, choć mogłaś wrócić do domu.- Lyanna posłała Lady Mormont wdzięczny uśmiech.
- Mój dom jest tam gdzie przebywasz ty droga siostro.- Lyanna odłożyła naszyjnik do szkatułki i zamknęła ją z głośnym trzaskiem. Złapała Jocelyn za dłonie.
- Jeśli Aemond oczekuje od ciebie tylko twojej cnoty, możesz zrobić wszystko by czekał jak najdłużej.- Lady Blacksword odwróciła wzrok i spojrzała na Czardrzewo. Długo wpatrywała się w oblicze wyrzeźbione w drzewie. Jocelyn widziała jak w jej oczach zbierają się łzy.
- Dobrze wiesz, że jeśli zbyt długo będzie na nią czekał, odbierze ją sobie siłą.- Po policzku dziewczyny spłynęła samotna łza, nie trudziła się nawet by zetrzeć ją z twarzy.
- Ciągle pamiętam o swoim śnie, prędzej czy później spłonę od smoczego ognia księcia. Jestem stracona Jocelyn, lecz ty powinnaś uciekać, póki jest na to czas.

Blacksword | Aemond TargaryenWhere stories live. Discover now