Rozdział 10

1.2K 124 18
                                    

Po trzech godzinach, winda ruszyła. Peter podniósł głowę, ale nie wstał z ziemi. Siedział skulony na podłodze, oparty plecami o ścianę, gdy drzwi windy rozsunęły się na trzynastym piętrze, a przed nimi pojawił się milioner. Starszy spuścił na niego wzrok i dość szybko wydedukował, co mogło się wydarzyć. Westchnął jedynie, wsiadając do windy i odwracając się tyłem do młodszego.

Jechali w ciszy, którą Peter szczerze doceniał. Chciało mu się pić, gardło go bolało i nie marzył w tamtej chwili o niczym więcej, niż o opuszczeniu windy. Był zmęczony i prawdopodobnie nie zniósł by teraz docinek lub żartów na temat jego niefortunnego położenia.

Tony natomiast nie wiedział, co ma zrobić. Chciał być zły na chłopca, ale nie czuł złości. Było mu go jedynie żal. Był zmęczony. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że przyjęcie Petera mogło być olbrzymim błędem. Nie potrafił zajmować się dzieckiem, nawet sobą Nie umiał się dobrze zaopiekować. Nie wiedział, jak pomóc chłopcu. Myślał, że wystarczy jego wiedza wynalazcy i choć było to z jego strony naiwne, nie spodziewał się tego, że będzie musiał tak wiele pracy włożyć w to, by młodszy w ogóle zechciał dać sobie pomóc. On w ogóle nie słuchał milionera, nie chciał mieć z nim nic do czynienia. A przecież Tony starał się jak tylko mógł. Starał się być wyrozumiały i cierpliwy, okazywać dziecku szacunek, traktować go jak równego sobie i na każdym kroku dawać młodszemu do zrozumienia, że można mu zaufać, ale Peter po prostu tego nie chciał. Jedyne o czym myślał, to kiedy uda mu się uciec i żyć na ulicy jak bezdomny.

-Zostaw otwarte drzwi, J- powiedział, gdy winda zatrzymała się na piętrze mieszkalnym, po czym wysiadł bez słowa. Nie zamierzał karać chłopca, spędzenie kilku godzin w windzie było dostateczną nauczką. Peter nie powinien ładować się w takie kłopoty w najbliższym czasie.

Chłopiec przetarł pięścią policzki, wstał z ziemi i z żalem wrócił do mieszkania. Westchnął głęboko.

-Chodź, dostaniesz coś do jedzenia- rzucił Tony, a Peter w milczeniu schował ręce w kieszenie i ruszył za starszym, odkładając plecak na ziemię. Był głodny, dopiero teraz to poczuł. Poza tym, mimo wszystko miał instynkt samozachowawczy. Czuł, że w tym momencie jest na łasce mężczyzny. Starszy nie wyśmiał go, nie nawrzeszczał na niego, ale próba ucieczki nie mogła przejść bez echa. Nie zamierzał nadwyrężać swojego szczęścia. Mógł naginać i rozciągać granice jak tylko chciał, ale nigdy ich nie przekraczał, żeby nie wpaść w poważne kłopoty. Tym razem, musiał spuścić głowę i nieco się podporządkować, żeby załagodzić sytuację. Potem znów będzie mógł być diabłem, jeśli milioner go nie wyrzuci.

Chłopiec usiadł przy wysepce kuchennej, obserwując, jak starszy wyciąga patelnię i jajka. Tony rozgrzał patelnię, roztopił na niej masło i wbił jedno jajko, przyprawił, a następnie nalał do szklanki soku pomarańczowego, który postawił przed dzieckiem. Posłał mu nikły uśmiech, jakby to jego zadaniem było udobruchanie młodszego. Peter spuścił jedynie wzrok.

-Nie jesteś zły?- spytał w końcu, nie wytrzymując napięcia. Nie lubił takich nieokreślonych reakcji.

-Wiesz, jakoś nie- odparł swobodnie Tony, jakby sam był tym zaskoczony- ale powinienem, nie uważasz?

Peter wzruszył jedynie ramionami. Milioner odwrócił się do patelni. Ułożył na jajko kawałek chleba, uprzednio posmarowany masłem. Przez chwilę, skupiał się jedynie na gotowaniu. Uwagę poświęcił młodszemu dopiero w momencie, w którym postawił przed nim talerz z posiłkiem. Usiadł na przeciwko.

-Nie jestem zły. Myślę, że dostałeś już nauczkę, Bambi. Proszę bardzo, smacznego- rzucił Tony, a młodszy przewrócił oczami, zaczynając jeść. Zwykłe jajko na grzance było zaskakująco dobre. Szczególnie po kilku godzinach przesiedzianych w windzie. Peter miał teraz ochotę oddać się w całości jakiejś pochłaniającej czynności, takiej jak nieudolne próby łamania kodów pana Starka, ale nie mógł. Miał szlaban. Nie znosił kar, dostawanie kar wydawało mu się tak strasznie upokarzające. Szczególnie tak uciążliwych kar.

Zmarszczył lekko brwi, gdy sobie o tym przypomniał.

Gdy talerz i szklanka po soku były puste,  chłopiec bez słowa wstał.

-Czekaj, czekaj- rzucił Tony, zatrzymując młodszego- wracaj na miejsce, Bambi, musimy pogadać.

Peter westchnął głęboko. To było do przewidzenia.

Zajął jednak miejsce, posyłając starszemu zrezygnowane spojrzenie.

-Dlaczego wciąż chcesz uciekać, Bambi?- zaczął łagodnie milioner- wiem, jesteś zły, ale zrozum, dzieciaku, bez względu na to, jak oklepany jest ten tekst, to naprawdę jest dla twojego dobra. I nie każę ci siedzieć tu cały czas. Powiedz słowo, a zabiorę cię gdzie tylko masz ochotę, na spacer, na plażę, do centrum handlowego.

-Wydaje ci się, że ile ja mam lat?- rzucił sucho Peter. Starszy zaśmiał się cicho, kręcąc głową.

-Jasne, panie dorosły. Wiem, że potrafisz o siebie zadbać, ale... przecież wiesz, że takie życie z dnia na dzień cię nie uszczęśliwi- powiedział, na co chłopiec prychnął, wywracając oczami.

-Faktycznie, nigdy nie byłem szczęśliwszy. Był sobie chłopiec zamknięty w Wieży. Brzmi jak początek słabej bajki- mruknął, odwracając wzrok.

-Pomyślałeś w ogóle o tym, co mogło się stać? Dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że ja naprawdę chcę dla ciebie dobrze, dzieciaku?- spytał, z nutką rezygnacji w głosie- wiem, że nie mam doświadczenia. Nie przeszedłem żadnego szkolenia i... to pewnie wygląda tak, jakby zupełnie nie wiedział co robię, a to nie odbiega daleko od prawdy, ale zrozum, gdybym cię wtedy nie zabrał, Fury wywiózłby cię do miejsca znacznie gorszego niż Wieża. Bardzo chcę ci pomóc, ale nie wiem jak to zrobić, więc musimy współpracować. Naprawdę tego nie widzisz?- spytał, rozkładając lekko ręce.

Peter wypuścił głośno powietrze.

-A dlaczego ty nie widzisz tego, jesteś tak bardzo nachalny z tą swoją pomocą?- rzucił, opierając się o blat i nachylając lekko- nie chcę tego, nie chcę twojej troski, nie chcę tu być. Nie jesteś pierwszą osobą, która myśli, że magicznie mnie uzdrowi, nie łudź się. To?- zatoczył ręką gest dookoła, jakby chciał wskazać na cały budynek- To nie jest pomoc. Jeśli chcesz mi pomóc, kup mi bilet do Europy, najlepiej do Francji, i zostaw mnie w spokoju. Nie chcę takiej pomocy. Nie potrzebuję ojca, nie mam pięciu lat. A nawet gdybym potrzebował, nie oszukujmy się, ty jesteś ostatnią osobą, która mogłaby nim być- oznajmił, posyłając starszemu harde spojrzenie. Tony spuścił wzrok, unosząc kąciki ust w łagodnym uśmiechu.

-Pewnie masz rację- mruknął- ale na całe szczęście, nie adoptowałem cię, tylko chwilowo przejąłem opiekę, nie martw się.

Peter westchnął głęboko, spuszczając wzrok.

-W takim razie, co mam zrobić, żebyś oddał mnie do domu dziecka?- spytał. Milioner zmierzył młodszego wzrokiem. Choć wstyd byłoby mu się przyznać, on też wypatrywał chwili ich rozstania z coraz większym utęsknieniem. Bo choć nie wierzył w to, że są na świecie złe dzieciaki, a już na pewno nie w to, że ten chłopiec jest jednym z nich, Peter Parker był prawdziwą udręką. Tony nie nadawał się do opieki nad nim.

-Udowodnij mi, że chcesz być lepszy. Wtedy cię oddam- powiedział. Po chwili milczenia, młodszy wstał od stołu i odszedł do pokoju, z nieokreślonym wyrazem twarzy, tak jakby nie mógł zdecydować, czy jest obrażony, czy nie. Tony odprowadził go wzrokiem, po czym westchnął, chowając twarz w dłoniach. To było trudniejsze niż mu się zdawało.

*****

1144 słowa

Hejka!

Tak tak, jaki mądry ten nasz Tonyś. Zobaczymy, czy dalej taki będzie, kiedy Peter znów zacznie być potworem xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Boys Don't CryWhere stories live. Discover now