Rozdział 27

1K 114 17
                                    


Rozmowa z panem Tremblay nie była w żaden sposób zaskakująca. Peter odbył mnóstwo takich rozmów. Każda miała na celu dojść do przyczyny jego zachowania i wymusić na nim poczucie winy, głębokie przemyślenia, które ostatecznie prowadziły do zmiany. Bez skutku, jak zawsze.

Rozmawiali długo. Najpierw w cztery oczy, potem z panem Starkiem, a potem wspólnie. A potem, pan Stark odesłał go do pokoju z ponurym wyrazem twarzy i zawodem w oczach. Peter odszedł z dłońmi wciśniętymi w kieszenie. Wiedział, że milioner oczekiwał od niego innego zachowania, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie miał ochoty rozmawiać. Nie chciał słuchać wykładów i tego, jaki jest niedobry i niewdzięczny. Wiedział, że miał dużo niedoskonałości. Wiedział, że nie był idealny. Wiedział też, że nie miał co liczyć na zrozumienie.

Choć tym razem, było trochę inaczej. Pan Stark usiadł obok niego. Może zrobił to bezmyślnie, ale Peter czuł się dzięki temu pewniej. Mnie osaczony. Nie miał naprzeciwko siebie dwóch rozczarowanych dorosłych, tylko jednego pracownika socjalnego przeciwko Peterowi i jego opiekunowi. Przynajmniej tak sobie wyobrażał. Ich dwoje przeciwko całej reszcie. Nie sam Peter, bez nikogo, bez wsparcia, tylko z przyjacielem po swojej stronie. To była miła wizja. Zbyt miła, żeby była prawdziwa, rzecz jasna. Jednak udawanie, że byli razem, po jednej stronie, przeciwko wszystkiemu i wszystkim sprawiało, że na usta chłopca wpłynął nawet drobny uśmiech. Lubił wyobrażać sobie takie sytuacje. Może i było to dziecinne, ale w głowie Petera, nastolatek czasem oddawał się temu, co robiły inne małe dzieci. Bawił się w rodzinę.

Peter rozmyślał o tym wszystkim, siedząc w głębokim fotelu w poczekalni u psychologa. Nie był zachwycony tym, że tu jest, ale musiał to zrobić. Milioner powiedział o tym panu Tremblay, który obiecał nie podejmować żadnych kroków, jeśli Peter rzeczywiście pójdzie do psychologa. Taki sam warunek postawił dyrektor Midtown High. Nie przyjmą do szkoły dziecka z problemem z agresją, jeśli w żaden sposób nie będzie się leczyć. Nie żeby wizyty u psychologa mogły w jakikolwiek sposób ukrócić okrucieństwo kierowane w stronę Petera. Ale nikogo tak naprawdę nie interesowało, czemu był agresywny. Łatwiej było zrzucić winę na niego. A zresztą, może był agresywny? Może powinien zignorować te głupie docinki? Może nawet miał ochotę się bić? Żeby się wyładować?

Chłopiec spuścił wzrok. Pan Stark o to spytał. Chciał wiedzieć czemu Peter się bił. Najpierw w szkole, a potem jeszcze dwa razy, gdy wrócili do Wieży. Peter nic nie powiedział. Nie dlatego, że nie chciał. Albo że nie wystarczająco ufał opiekunowi. Zaufanie nie miało tu nic do rzeczy. Po prostu miło było wyobrażać sobie, że ktoś się o niego rzeczywiście martwił. Peter bał się, że jeśli powie milionerowi o tym co się stało, reakcja pana Starka sprawi, że złudzenie pryśnie. A on chciał sobie jeszcze trochę poudawać.

-Pete, zapraszam- chłopiec podniósł głowę i westchnął głęboko, wstając z fotela. To, że tu przyszedł, nie znaczy, że mu się to podobało. I nie zamierzał się z tym kryć. Posłał nawet zniechęcone spojrzenie swojemu opiekunowi, żeby miał świadomość tego, jak bardzo Peter nie chciał tu być.

Usiadł na kanapie, składając ręce na klatce piersiowej. Był tu tylko dlatego, że zależało mu, aby dostać się do Midtown. Tylko dlatego. Musiał po prostu odpękać wizytę.

-Co u ciebie, Pete?- spytał pan Clarke, na co chłopiec przewrócił oczami.

-Dobrze wiesz co u mnie. Pomińmy zbędne pieprzenie- mruknął, po czym uniósł kąciki ust, wiedząc, że pana Starka tu nie było, w związku z czym nie pośle mu zmęczonego, pełnego rezygnacji spojrzenia, które sprawiało, że Peter czuł się podle. Szczególnie w ostatnim czasie.

Mógł mówić co mu się podobało, bo to miała być "bezpieczna strefa". Pan Clarke na niego nie naskarży.

-Jak sobie życzysz- powiedział mężczyzna, opierając przedramiona na kolanach- pobiłeś się w szkole. Dlaczego?- spytał. Peter wypuścił powietrze.

Boys Don't CryWhere stories live. Discover now