Rozdział XXXV „Kaczor Donald"

467 29 33
                                    


Witam was moje słoneczka.

Ostatnio dużo się zadziało więc dzisiaj dla odmiany miły, przyjemny rozdział.

SERIO. TYM RAZEM NA POWAŻNIE XD

jak to mówią cisza przed burzą....

Buziakiii

***

Teksas, Austin.

Layla

Jeden krok dalej i byłabym martwa.

Jeden krok dalej, a moje ciało zamieniłoby się w miazgę, która w żadnym stopniu nie przypomina człowieka.

Cóż w zasadzie nie byłam już człowiekiem.

Jedynie zagubioną duszą, która błąka się po świecie.

Jeden krok.

Dokładnie tyle dzieliło mnie od śmierci. Od zakończenia swojego jakże cudownego życia.

Moje ciało leżałoby teraz w kałuży krwi oczekując aż ktoś je zabierze, ale przynajmniej nic już bym nie czuła.

Nastąpiłaby cisza i w końcu zaznałabym spokoju, którego tak bardzo pragnęłam. Czuje, że więcej już Nie zniosę, że mój limit właśnie został przekroczony. Dlatego poczułam zalewającą mnie fale złości, gdy zorientowałam się, że stoję na ziemi zamiast spadać w dół, wzdłuż budynku.

Na dosłownie parę sekund... mój smutek zamienił się w złość..

Męcząco i wyżerająca mnie od środka złość.

Nienawidzę się tak czuć..

Nie panuje wtedy nad sobą.

Gdy moje wnętrze aż wrze ze wściekłości tracę kontrolę nad swoim zachowaniem. Nie wiem, co się dzieje. Popadam w trans, z którego nie wyjdę dopóki cała złość ze mnie nie wyjdzie.

Psycholodzy zapewne w tym momencie wyjechaliby z tekstem, że moje problemy z agresją pojawiły się przez problemy w dzieciństwie. Trauma i te inne takie.

„O problemach trzeba rozmawiać" „Przepracujemy problemy twojego dzieciństwa" „Nie ukrywaj swoich uczuć"

Bla bla.

No i...

Pewnie mają rację. Dużo zniosłam i dość szybko musiałam się wziąć w garść, co teraz odbija się na moim zdrowiu psychicznym.

Ale co innego miałam zrobić?

Moi rodzice adopcyjni znęcali się nade mną, a ja miałam iść do nich i rzucić tekstem w stylu:

„Hej, chujowo się zachowujecie, więc dajcie kasę na psychologa żebym w przyszłości mogła normalnie funkcjonować. Z góry dziękuje"

Ta i co jeszcze może samolot w pakiecie.

Owszem potrzebowałam pomocy ale w moim świecie nie mogłam na nią liczyć.

Musiałam jakoś nauczyć się z tym wszystkim żyć więc i tak Cudem jest to, że jakkolwiek funkcjonuje w tym posranym społeczeństwie.

-CO TY ROBISZ?!- wykrzyczałam.. a może raczej wyjęczałam cała zapłakana.

-Ratuje ci życie- Charlie trzymał mnie mocno więc gdy tylko oprzytomniałam od razu wyrwałam się z jego uścisku- Layla..

-Nie chciałam żebyś mnie ratował!- popchnęłam go z całej siły lecz on nawet nie drgnął.- Chciałam skoczyć. Chciałam tego. Czego nie rozumiesz?!- po raz kolejny go popchnęłam lecz chłopak nie wydawał się zbytnio wzruszony. Zamiast tego patrzył na mnie swoimi pięknymi teraz zaś pełnymi smutku oczami.

Living a lieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz