Rozdział 7

33 4 0
                                    

Podróż z Rythei na Vehdar trwa zazwyczaj dwa tygodnie. Statki najpierw muszą przepłynąć zwykłą wodę, a potem napędzane magią wylecieć na odpowiedni kurs w stronę kolejnego skrawka, by tam wpłynąć równo na jego kraniec i otaczające go wody. O ile przestrzeń wodna nie jest niebezpieczna ani na Rythei ani na Vehdarze, o tyle pokonując pustkowie materii pomiędzy skrawkami można natrafić na zwierzęta, które również doznały anomalii. Magia wypędziła je w stronę jądra planety, by żyły w wielkiej pustce, walcząc między sobą o przetrwanie. Czasem jednak któreś zabłąkało się zbyt daleko od swoich pobratymców i natrafiało na kurs statku z jednego skrawka do drugiego.

– Scylla! Zasadza się na nas scylla! – dwunastego dnia podróży rozległ się dziki wrzask jednego z marynarzy. Do mórz Vahdaru pozostało kilka godzin żeglugi i od razu włączył się system obronny statku. Zawyły syreny, a wokół burt utworzyła się bariera ochronna.
Medard wypadł ze swojej kabiny na pokład i przyjrzał się nadciągającemu potworowi. Był całkiem potężny, sześć smoczych głów patrzyło w stronę okrętu z nadzieją na posiłek. Każda głowa wyposażona była w zestaw ostrych zębisk. Po bokach wyrastały mu też odnóża wyposażone w szpony, a grzbiet pokrywał długi rząd grzebieni ostrych niczym brzytwa i kończących się dopiero na długim ogonie.

Głowy co jakiś czas kąsały siebie na wzajem, co oznaczało, że był głodny. Wydawało się, że zwęszył ich z daleka, więc pewnie nie jadł od dłuższego czasu i magia wyostrzyła jego zmysły.

Kapitan zaklął i zaczął wydawać rozkazy. Medard również wydał swoje, odnośnie bezpieczeństwa księcia Ancila. Jednego ze strażników posłał również do panny Leniter.

Sam zaopatrzył się w długi rapier a następnie ruszył w stronę kapitana by dać znać, jakimi anomaliami dysponowali jego podwładni, a które mogłyby okazać się pożyteczne.

– Ruszać się! – krzyczał Kapitan. – Za minutę macie być wszyscy na stanowiskach!

– Jeśli potrzebujesz pomocy, nasz oddział jest do twojej dyspozycji – powiedział Tenebris. Kapitan spojrzał na niego i kiwnął głową.

– Świetnie, przydadzą się jak scylla podpłynie bliżej. Zepsuł się celownik torpedowy, ostrzał będziemy robili na ślepo.

Medard ze zrozumieniem kiwnął głową po czym wycofał się do swoich ludzi. Niedługo potem bariera ochronna została zaatakowana przez potwora. Przez statek przeszedł wstrząs a bestia zaryczała wszystkimi głowami zła, że od obiadu dzieli ją tylko ta magiczna bariera. Zaczęła jeszcze bardziej wbijać się w osłonę, uderzając w jedno miejsce każdą z magicznych głów po kolei. Raz za razem w barierze robił się wyłom.

Kapitan zaklął szpetnie i nakazał gotowość do ataku.

– Cóż to za maszkara? – Tenebris usłyszał za plecami głos Ancila.

– Wracaj do kajuty! Natychmiast! – warknął w jego stronę.

– Spokojnie bracie, zaraz wrócę. Przyszedłem tylko sprawdzić czy nie mogę się jakoś przydać. Rola księcia jest czasem niewdzięcznie niepotrzebna.

– Wracaj do kajuty!

– Co nas napadło?

– Scylla. Wracaj do siebie!

W tym momencie potwór zrobił wyłom w barierze i wsadził przez niego jedną głowę.

– Do dział! – krzyknął kapitan. – Na mój sygnał!

Marynarze stojący przy wyrzutniach ustawili się w gotowości.

– Teraz!

Na wsadzoną przez wyłom głowę potwora posypał się deszcz magicznych pocisków. Znaczna część nie trafiła a te które doleciały do celu nie zrobiły nic ponad rozjuszenie bestii. Głowa wycofała się z wyłomu a zamiast niej potwór wsadził w dziurę swoje szpony i zaczął poszerzać wyrwę. Walił ogonem w barierę z zewnątrz i rozrywał dziurę od środka. Było kwestią czas aż cały zmieści się w wyłomie.

Tacitia. Królowa Źródła.Where stories live. Discover now