Rozdział 31

42 4 2
                                    


Wybudzona z błogiego snu Tacitia, uchyliła powieki z ciężko skrywanym niezadowoleniem. Cóż to był za sen! Ciemny rumieniec pokrył jej policzki na wspomnienie tego, co działo się na vehdarskim tarasie. Zdecydowanie był to sen, którym nie miała zamiaru dzielić się z nikim.

Całował ją... wszędzie. Najpierw czuła jego dłonie, delikatnie sunące po skórze gdzie chwilę później pieściły ją jego usta. Gęsia skórka pojawiała się na całym jej ciele. Drżała pod jego dotykiem i miała nadzieję, że te westchnienia błogości zachowała dla siebie. Bo jeśli Arlena wspomni o czymkolwiek, będzie niezwykle niezręcznie.

Chowając twarz w dłoniach, panna Leniter próbowała wziąć się w garść. Szmer w pozostałej części pokoju oznaczał stopniowe przebudzanie pozostałych współlokatorów. Znów poczuła szturchnięcie i z niezadowoleniem spojrzała na wciąż śpiącą Arlenę, kopnęła ją przez sen. Tacitia pokręciła głową i delikatnie przesunęła zwisającą nogę panny Tenebris z powrotem na jej pryczę.

Zapatrzyła się przez chwilę w pognieciony koc. Chwilowy wyrzut sumienia przemknął przez jej serce.

Nie powiedziała Medardowi wszystkiego. Wygodnie przemilczała kwestię swojego udziału w niektórych elementach działań, dobrze wiedząc, że nie wyraziłby na nie zgody. Ale nie mogła mu odebrać tej nadziei, która zaczęła kiełkować na myśl, że ten plan może się udać. Nawet jeśli na sam koniec Medard tenebris będzie jedynym ocalałym, Tacitia byłaby w stanie zaryzykować życie. Nie tylko swoje. Ale też wszystkich pozostałych więźniów w laogai.

A ta myśl sprawiała, że tym bardziej nie miała ochoty na spotkanie z Bratem Sumienie.

Dała Arlenie jeszcze pół godziny snu, lecz gdy słońce zaczęło nieśmiało zaglądać do okien, szturchnęła kobietę bez skrupułów. Panna Tenebris chrząknęła nieelegancko i niechętnie rozchyliła powieki.

– Już? – jęknęła tylko.

– Tak, śpiąca królewno – zaśmiała się Tacitia przypominając sobie jedną z historii, którą Medard uraczył ją w czasie ich wspólnego snu. Gdy nie byli zajęci w inny sposób niż rozmowa.

– Nie znoszę tego, że możesz rozmawiać z moim bratem beze mnie – mruknęła Arlena siadając na pryczy. – Powiedz mu następnym razem, że ja też znam kilka ciekawych historii i jeśli jeszcze raz opowie coś o mnie to nie omieszkam odwzajemnić się tym samym.

Przetarła twarz dłońmi i rozejrzała się po pomieszczeniu już dużo przytomniejszym wzrokiem.

– A tak właściwie to co u niego? – zapytała szeptem.

– Zaciska zęby i znosi wszystko z dumą następcy tronu – westchnęła Tacitia. – Ale miał poranione plecy. Próbowałam je uleczyć, ale obawiam się, że działanie magii w sposób, który uskuteczniamy jest dość ograniczone. Mam nadzieję, że przynajmniej nie dostanie od tego zakażenia.

– Możesz w jakikolwiek sposób na niego wpływać? To... gdyby to była prawda, to może udałoby ci się go trochę wzmocnić do czasu aż...

– Może. Jak już mówiłam, działanie na odległość jest bardzo niepewne. jedyne co możemy mieć to nadzieja, że jakkolwiek udało mi się poprawić sytuację jego obrażeń. Gdy go zapytałam o te plecy szybko zmienił temat, więc myślę, że dostał baty za karę.

– Dranie! – syknęła panna Tenebris. Zwinęła dłoń w pięść i z frustracją uderzyła w materac. – Musimy jak najszybciej dostać się do laogai.

– Ćśśśśśś! Najpierw musimy dobić targu z Bratem Sumienie. Zatem ruszaj się przebrać. To nie będzie miła pogawędka.

***

Tacitia. Królowa Źródła.Where stories live. Discover now