Rozdział 24

35 5 0
                                    

Treningi z Odonem okazały się ogromną frajdą. Wyraz szoku, jaki wymalował się na jego twarzy, gdy zorientował się, że Tacitia potrafi się teleportować, był tak komiczny, że Collard, przyglądający się wszystkiemu z boku, długo nie mógł uspokoić śmiechu.

Anomalie Tacitii wymykały się jednak spod kontroli na tyle często, że potrzebne były im runy ograniczające. Na początku Tacitia zakładała naszyjnik z paciorkami runicznymi, lecz później wyrysowali runy na ziemi. Odon miał to szczęście, że został zabezpieczony tatuażami w ramach swojej wojskowej służby. I tym samym wielokrotnie uniknął śmierci, gdy Tacitia dawała się sprowokować i traciła kontrolę nad mocą.

Patrzenie na ich magiczne sparingi było jedną z najlepszych rozrywek Collarda. Tacitia była zawzięta i surowa w walce. Jej anomalie nabierały wtedy dyscypliny i powagi, zupełnie nie przypominając tych zachowań, które prezentowały poza walką. Przedmioty słuchały jej uważnie i precyzyjnie wykonywały polecenia. Strzały leciały celnie i posłusznie. Strój, jaki by nie był, nigdy w czasie sparingu nie płatał jej figli. Wszystkie dokuczliwości działy się już po walce. Warkocze zasłaniały jej oczy, peleryna plątała jej nogi, a niekiedy musiała chronić się przed atakami własnej broni.

Collard zaśmiewał się właśnie z Tacitii tańczącej nad pałkami escrima, gdy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się i na widok przybysza od razu wyciągnął dłoń do mocnego uścisku.

– Bracie! – powiedział ze szczerym uśmiechem.

– Widzę, że ciężko pracujesz, gdy zamek stoi bez nadzoru.

– Auć! – wykrzyknęła Tacitia próbując wydostać się poza zasięg pałek. – Dobra! Wystarczy! Już spokojnie!

– Ach, panna Leniter w najlepszej formie! – ucieszył się Ancil.

– Żebyś wiedział... – mruknął Collard.

– Cóż słychać na zamku?

– Może ty nam opowiedz, gdzie byliście tyle czasu – młodszy z braci wolał zmienić temat i odroczyć w czasie wprowadzanie Ancila w temat wszystkich aktywności Tacitii. Dziewczyna wygrywała coraz większe sumy w tych mało legalnych zakładach.

– Ojciec został w stolicy, wróciłem sam. Mam do przekazania kilka spraw, lecz... Cóż... zapowiada się dłuższa rozmowa. Może odbędziemy ją w mniejszej jadalni przy kolacji?

Tacitia, która właśnie uwolniła się od porywczych pałek, przystanęła obok księcia.

– Dobrze, że cię widzę książę... – zaczęła otrzepując strój i próbując wyglądać choć odrobinę korzystniej, co było bardzo trudne po treningu. Collardowi wydawało się, że utyka na jedną nogę. – Czy znalazłbyś dla mnie chwilę po kolacji, gdy już omówicie swoje sprawy?

Ancil zaśmiał się dobrodusznie.

– Ależ oczekuję cię na tej samej kolacji! Cóż to za pomysł, że mogłoby być inaczej?

Tacitia tylko uśmiechnęła się nieśmiało i skinąwszy głową, skupiła na własnych myślach. Ancil z Collardem zaczęli przekomarzać się w drodze do zamku, lecz ona została jeszcze na błoniach odprowadzając ich wzrokiem. Było w tej sytuacji coś rozgrzewającego serce. Zaśmiała się cicho, gdy Ancil popchnął brata mocniej, na co ten niemal się przewrócił.

– Med zawsze od nich odstawał – powiedział Odon. – Nie przepadał za takimi przepychankami. Wolał bójki, które kończyły się rozlewem krwi.

Dziewczyna prychnęła.

– I tak poznał ciebie? – zapytała z przekąsem.

– O nie. Tak poznał Janasa. Żeby mnie dorwać musiał się trochę bardziej wysilić.

Tacitia. Królowa Źródła.Kde žijí příběhy. Začni objevovat