Rozdział 10

45 4 3
                                    

Medard Tenebris pogrążył się w ponurych myślach odkąd jeden z posłańców poprzedniego wieczoru dostarczył mu wiadomość od Janasa. Panna Leniter znów okazała się przydatna.

– O czym tak myślisz bracie? – zapytał Ancil zrównując swojego konia z karym wierzchowcem brata.

– Musimy jak najszybciej znaleźć się na terenie Królestwa Mroku.

– Nie bocz się tak, nie pierwszy raz ktoś chce nas zabić. A już zwłaszcza ciebie – zaśmiał się książę.

– Nie jesteśmy już w Rythei, pamiętaj o tym zanim zaczniesz mnie drażnić – odpowiedział Medard z kpiarskim uśmieszkiem.

Ancil tylko pokręcił głową i pospieszył swojego gniadego konia. Medard wytężył swoje zmysły, żeby nie zostać zaskoczonym przez niespodziewanych napastników, jednak nic im nie przeszkodziło w podróży powrotnej. Nikt też nie wydawał się zaskoczony ich obecnością. Droga przez ziemie Królestwa Cienia nie trwała zbyt długo. Zeszli z pokładu gdy tylko statek dobił do portu. Nim świt wstał na dobre, byli już poza granicami Harty. Gdy rozkładali obozowisko do noclegu, pojawił się kruk od Janasa. Przyniósł zaszyfrowaną wiadomość, którą Medard spalił zaraz po odczytaniu.

Nie mógł ryzykować zgubienia jej po drodze.

Na szczęście kolejna noc oraz droga do zamku w Arrathas przebiegła równie bezproblemowo. Najwidoczniej ten, kto zwabił na nich scyllę, był przekonany, że udało mu się uśmiercić całą załogę i pasażerów. I gdyby nie Tacitia Leniter pewnie by mu się udało.

Medard poczuł przypływ niechęci zsiadając z konia i przekazując lejce stajennemu.

– Proszę, proszę – na schodach stanął młody mężczyzna i z drwiną uniósł jedną brew. – Moi dwaj najgorsi bracia.

– Twoi jedyni bracia! – zawołał Ancil i ruszył w stronę Collarda, żeby go uściskać. – W dodatku starsi, więc się zachowuj!

– Ojciec już na was czeka i obawiam się, że nie jest w nastroju – powiedział najmłodszy z braci, ale z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Collard od niedawna golił zarost i choć był równie dobrze zbudowany, co starsi bracia, brakowało mu jeszcze dostojności w ruchach. Chód miał wciąż naznaczony młodzieńczym entuzjazmem i zdecydowanie powinien więcej uwagi przyłożyć do przywoływania powagi na swoją przystojną twarz. Ciężko było go jednak nie lubić za jego pogodne usposobienie.

Medard poszedł przodem, poklepując brata po ramieniu. Był pewien, że szpiedzy ojca już donieśli mu o zamachu i ataku scylli. Sam chciał jak najszybciej złożyć raport i… I co? Dziwna myśl, by wracać do Harty przepłynęła przez jego umysł. Coś ciągnęło go w stronę panny Leniter, domyślał się, że to niedopełniona więź broniła się przed zerwaniem. Niedługo zrobi się uciążliwa.

Westchnął tylko i wszedł do sali, gdzie nad rozłożonymi na stole mapami pochylał się jego ojciec. Na widok synów wyprostował się i bez uśmiechu czekał aż usiądą na fotelach przy kominku. Ancil od razu zajął miejsce przy rozpalonym palenisku i wygodnie rozsiadł się na zielonym fotelu. Collard ze spokojem wymalowanym na młodej twarzy usiadł na przeciwko. Medard zaś stanął obok kominka i wlepił wzrok w ojca.

– Żyjecie – zauważył starszy mężczyzna. Morcan Farkas, pozbawiony tytułu ex książę Arrathas, stanął przed swymi synami i wpatrywał się w nich z surowym wyrazem twarzy. – Doszły mnie słuchy, że wasza wyprawa mogła zakończyć się tragicznie.

Ancil prychnął rozbawiony i posłał Medardowi znaczące spojrzenie.

– Ty mu powiesz, czy ja mam to zrobić? – zapytał z drwiną, jednak Medard nawet nie drgnął. Wciąż wpatrywał się w ojca, rozważając różne scenariusze tej rozmowy.

Tacitia. Królowa Źródła.Where stories live. Discover now