Rozdział 28

31 5 0
                                    


Medard nie był zaskoczony, gdy wyciągnięto go z nowej celi z workiem na głowie. Był słaby, bolały go niemal wszystkie mięśnie a stawy miał sztywne od wielogodzinnego spędzania czasu w jednej pozycji. Jego anomalie dalej pozostawały ograniczone runami na kajdanach. Wprowadzono go do długiego tunelu, w którym z kapturami na głowach stali też inni więźniowie, ustawieni w szpalerze przy obu ścianach. Ledwo ich widział przez przetarcia jutowego worka, ale nie uszło jego uwadze, że byli wychudzeni i osłabieni.

Strażnicy przeszli wzdłuż rzędów i kolejno zdejmowali więźniom worki z głów. Medard zobaczył, że wśród zakutych w kajdany osób, znajdują się sami mężczyźni. Mieli zapadnięte policzki i wystające kości, jakby pod skórą nie było żadnych mięśni. Widząc ich sposób poruszania się, stwierdził, że jego wnioski mogą nie być dalekie od prawdy. Nie spodziewał się wykwintnych posiłków, ale liczył, że jednak cokolwiek dostaną do jedzenia.

Ruszyli ciągnięci i smagani batami strażników w głąb tunelu, aż dotarli do wielkiej groty, w której znajdowały się długie taśmociągi i wagoniki. Pod jedną ścianą widoczna była góra wiader a pod drugą góra błękitnego kruszcu. Z oddali słychać było uderzenia i z dziury w sklepieniu co chwilę wylatywało coraz więcej niebieskawych kamieni.

Mężczyźni z jednego rzędu bez słowa ruszyli po wiadra i ustawili się w szeregu, zaś grupa Medarda ustawiła się po drugiej stronie. On sam podążał za nimi nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Na gwizdek strażnika mężczyźni zaczęli podawać sobie wiadra, napełniać je kruszcem i przekazywać dalej aż dotrą do taśmociągu i zapełnią wagonik. Praca była żmudna i z czasem stawała się ciężka cz mięśnie Medarda, choć obolałe i wyczerpane, wciąż pamiętały jak pracować. Niestety już po godzinie pracy zaczął odczuwać widoczne zmęczenie. Trzymał się jednak dzielnie, gdyż pierwszy więzień, który wypuścił wiadro z rąk został dotkliwie pobity przez strażników. Nie żałowali mu razów, nie bacząc na słuszny wiek mężczyzny.

Medard starał się wpaść w rytm. Odbierał ciężkie wiadro i przekazywał dalej. I tak godzina za godziną. Jego towarzysze ledwo trzymali się na nogach a i on sam spocił się dość solidnie, gdy strażnik zadzwonił na przerwę. Wstawiono balię z wodą i drewnianym czerpakiem. Więźniowie rzucili się na nią niczym chmara wygłodniałych sępów. Medard ledwo przedarł się przez tłum. Już miał wyrwać dla siebie czerpak, lecz widząc w jakim tempie znika woda i jak łapczywie niektórzy z więźniów ją wypijają nabrał jej w naczynie i torując sobie drogę podszedł do pobitych mężczyzn i bez słowa pomógł im zaspokoić pragnienie.

Więźniowie nie odzywali się do siebie słowem, lecz dostrzegł wdzięczność w ich spojrzeniu i od razu pomyślał o pannie Leniter. Ona również patrzyła na niego z wdzięcznością.

Po skończeniu wielogodzinnej pracy, Medard ledwo mógł się ruszać. Ostatkiem sił doczołgał się do swojej celi, w której znalazł kilka kromek czerstwego chleba na wyszczerbionym talerzu oraz kubek wody. Pękniety do połowy, więc wody zostało w nim niewiele.

Nie wybrzydzał, zjadł wszystko, choć wysuszone gardło ledwo potrafiło przełknąć suchy chleb.

– Ej, ty – usłyszał szept z lewej strony. Rozejrzał się uważnie i skupił wzrok na cienkiej ścianie. U góry zauważył kraty, które zapewne miały zapewnić wentylację. Pojawiła się za nimi czyjaś twarz. Nikłe światło księżyca oświetlało ją na tyle, na ile było to możliwe przy niewielkim okienku z lufcikiem. Zapadła skóra uwydatniała kości policzkowe, cienie pod oczami dodawały tylko szarawego wyglądu całości a duże zakola sprawiały, że mężczyzna wyglądał bardziej jak żywy trup niż człowiek.

– Ej, umiesz mówić? – powtórzył.

– Umiem – odpowiedział Medard ochrypłym głosem.

– Mnie wołają Hedley. Hedley Gurayoza. A ciebie jak zwą? – zapytał mężczyzna mrużąc oczy, po czym cicho zagwizdał – Czekaj, czekaj... Ciemne włosy, blizny na twarzy... O w mordę... Ty jesteś z Vehdaru.

Tacitia. Królowa Źródła.Where stories live. Discover now