Rozdział 36

30 3 9
                                    


Tacitia początkowo uważała, że Hannora jest piękna. Deszczowe lasy, mnóstwo zieleni i wilgotne powietrze sprawiały, że zachwycała się rozciągającym się krajobrazem gór i dżungli. Wiwerny wydawała się mniej zadowolone z warunków atmosferycznych, gdyż latanie w ulewnym deszczu było zapewne mniej wydajne i zdecydowanie mniej przyjemne, nie wspominając o polowaniu. Po upływie dwóch tygodni, panna Leniter musiała przyznać wiwernom rację. Nieustający deszcz był czymś okropnie uciążliwym. Ubrania nie wysychały z powodu wysokiej wilgotności a jej plecak pokrywał miejscami meszek pleśni. Włosy miała jeszcze bardziej poskręcane, lecz zamiast uroczych loczków, na głowie miała coś, co przypominało bardziej ptasie gniazdo. Nawet próby zaplatania warkocza spełzały na niczym, bo wygięte we wszystkie strony pukle, nie były w stanie utrzymać się w jakiejkolwiek fryzurze. Była głodna i zmęczona, a w dodatku Gustavus Griffin zapadł się pod ziemię. Wiedziała, że był gdzieś tu, na Hannorze, ale zupełnie nie miała pomysłu jak go wywabić. Krążyła wokół murów Złotego Miasta, obmyślając plan, a czas nieustannie przepływał jej między palcami.

Nowo odkryta umiejętność tworzenia portali w dowolne miejsce świata była niezwykle przydatna. Więźniów z laogai, którzy zadeklarowali jej wierność, rozesłała na różne Skrawki by odszukali potwory. Musiała sprowadzić je do źródła, gdy przyjdzie na to czas. Jednak odesłanie wszystkich ludzi skazało ją na towarzystwo wiwern. W dodatku bardzo opiekuńczych i upartych. Gady nie odstępowały jej na krok, ogrzewały w nocy swoimi cielskami, odstraszały drapieżniki i osuszały ciepłymi oddechami jej ubrania, gdy te lepiły się już do skóry. Była wdzięczna za ich obecność, zaczęła z nimi rozmawiać, żeby nie zwariować, ale bała się, że samotność w tym konkretnym momencie jej życia popchnie ją w kierunku złych decyzji. Jak choćby błaganie Medarda Tenebrisa by przyjął ją z powrotem.

Potrząsnęła głową wyrywając się z rozmyślań i jednocześnie rozpryskując krople dookoła siebie. Siedziała na wielkiej sekwoi, schowana pośród gałęzi i obserwowała mury Złotego Miasta. Każdego dnia wybierała się do niego pod przebraniem, by dowiedzieć się więcej na temat stolicy Hannory i skrytego w centrum Zamku. Udało jej się ustalić, że jakiś czas temu służba otrzymała za zadanie zamieniać miejscami wszystkie szkatuły w zamku. Trzy dni temu jedna z pokojówek rozchorowała się na rozstrój żołądka. Tacitia wykorzystała ten dzień, by wślizgnąć się do środka, upodabniając się możliwie najbardziej do nieszczęsnej służącej.

Przemykała korytarzami, przekonując magię zamku, by nie wszczynała alarmu wyczuwając jej anomalie. Bariery przepuszczały ją do każdego pomieszczenia, a jako służąca nie rzucała się w oczy. Kilku strażników skinęło jej głową, lecz nie miała szansy przyjrzeć się im bardziej, bo musiała schować okulary do kieszeni fartucha.

Wyczuliła swoje zmysły, by odszukać szkatułę z brakującym elementem bramy. Znalazła go niedługo i już miała powalić strażników i po prostu wykraść element, gdy na drodze stanęła jej ciężka zasłona, blokując jej ruchy. Szamotała się z grubym materiałem przez chwilę, dokąd nie została wepchnięta za niego, dokładnie w momencie gdy do pomieszczenia weszli kolejni strażnicy. Gruby sznur trzymał ją w miejscu, ograniczając ruchy, więc nie pozostało jej nic innego jak podsłuchiwać.

Strażnicy rozmawiali o nadchodzącym balu noworocznym i gościach, którzy na niego przybędą. W tym jednym znamienitym. Nazwano go Pogromcą i żołnierze wymienili między sobą ostrzeżenia by nie pokazywać przy nim swoich mocy, bo był on jednym z kolekcjonerów. To sprawiło, że Tacitia zaczęła przypuszczać, że Gustavus Griffin pojawi się na balu. Nie byłoby to zaskoczeniem, mężczyzna od zawsze lubił ekstrawagancję, której raczej nie mógłby doświadczyć w Yenke, zaś na Vehdarze i Rythei był już spalony. Złapano by go i oddano w ręce Medarda, tego była pewna.

Tacitia. Królowa Źródła.Where stories live. Discover now