Rozdział 23

30 5 0
                                    

Tacitia spędziła kolejne dwa tygodnie na regeneracji. Była zbyt osłabiona by korzystać z anomalii, więc przez pierwsze dni skupiała się na odzyskaniu sprawności fizycznej. Gdy po tygodniu jej mięśnie zaczęły współpracować i odzyskiwać dawną witalność, zaczęła wykonywać nawet małe ćwiczenia. Przeplatała je z pobudzaniem anomalii. Pierwszy wrócił animizm i płaszcz stęskniony za jej dotykiem znów otulał ją czule. Potrzebowała tego. Nie spodziewała się, że brak ramion Medarda będzie jej tak bardzo doskwierał. Myślała, że z czasem będzie jej łatwiej. Że brak więzi poluzuje pragnienie przebywania w jego towarzystwie. Jednak stało się zupełnie na odwrót. Im dłużej go nie widziała, tym trudniej było jej robić cokolwiek nie myśląc o nim.

Gdy dwa tygodnie minęły, zaczęła opuszczać swoją komnatę. Odkryła, że została w swoim dawnym pokoju, lecz ani razu nie natknęła się na pana Tenebrisa. Collard i Ancil obchodzili się z nią jak z jajkiem, więc robiła wszystko, żeby ich unikać. Opuszczała wspólne posiłki, zatracała się w treningach, na których jednak nie było już Janasa. Od czasu do czasu widywała Odona, który też nie wiedział jak zachować się w całej tej sytuacji.

Dziewczyna wiedziała, że bez więzi Viam Simul będzie początkowo niezręcznie i oczekiwała aż wszyscy przetrwają ten etap.

Ukojenie znalazła po trzech tygodniach. Wpadła na grupę rekrutów, którzy schodzili z treningu. Wśród nich byli Tymo i Lenni. Gotowi do rewanżu. Napędzana frustracją i napięciem buzującym w ciele aż rwała się do bójki. Gdy nadszedł pierwszy cios na jej usta wypłynął uśmiech. Pierwszy od niemal miesiąca. Ostatni raz uśmiechała się w czasie kolacji, niedługo przed tym, gdy Medard oznajmił, że chciałby się z nią ożenić.

Stop.

Za to niepotrzebne rozproszenie zarobiła solidne kopnięcie w żebra. Tymo cofnął się o krok, widząc jak ciemnieją jej tęczówki. Miała ciemno zielone oczy, lecz gdy źrenice lekko rozszerzały się od adrenaliny, zaczynała wyglądać jak smok szykujący się do ataku. Tygodnie ćwiczeń i swego rodzaju pociąg do walki sprawiły, że otoczona młodymi mężczyznami, krążyła wokół rekruta niczym kot bawiący się zdobyczą. Wyglądała tak niepozornie, że łatwo było jej nie docenić. I choć Tymo popełnił ten sam błąd ponownie, to Lenni zdecydowanie uczył się na swoich. Po sparingu z nim, Tacitia miała problem by wrócić do swojego łóżka.

Mimo wszystko pojawiła się kolejnego dnia by tym razem zmierzyć się z rekrutem o imieniu Grey. A potem kolejnego na potyczkę z Ivo. I znów z Tymo. I Rudym Perym. W końcu przestała liczyć. Im bardziej posiniaczona i krwawiąca wracała do swojego pokoju, tym mniej rozmyślania miała przed snem.

Odkryła jednak, że choć ból fizyczny przynosił chwilową ulgę, odsłaniał jedną ważną rzecz. Żal.

Tacitia znalazła w sobie niewyczerpane,  gromadzone latami, pokłady żalu. Gdy próbowała pozbyć się ich w czasie biegania, zauważyła, że mogłaby sięgać po ten żal coraz głębiej i głębiej.

A on zamiast maleć to rósł.

Nie zniechęciło ją to do biegania po lesie. Przemierzała więc równie wiele kilometrów, co oddawała ciosów w bójkach z rekrutami.

Jej sparingi zaczęły przynosić korzyści i zaczęła wygrywać drobne kwoty z obstawianych zakładów. A młodzi wojownicy powoli obdarzali ją szacunkiem. Choć nikt nie wiedział kim tak naprawdę była i jaką miała rolę na zamku, nikt nie podważał jej prawa do ćwiczeń. Zaczęli pokazywać jej coraz nowsze techniki walki i już wkrótce, gdy minął drugi miesiąc od jej przebudzenia, był im równa w walce we wszystkim. Czasem nawet lepsza. A przy tym tak niepozorna, jak tylko mogła być dawna pracownica antykwariatu.

Zaczęła wylewać swoje żale w lesie. W czasie codziennej przebieżki natknęła się raz na  niewielki wodospad. Szum wody zagłuszał wszelkie odgłosy lasu. Odważyła się wtedy krzyknąć. I zauważyła, że jej głos nie poniósł się echem po okolicy. Krzyknęła więc znowu. I znowu. I tak każdego dnia przebiegała w to samo miejsce by w końcu wykrzykiwać swój żal.

Tacitia. Królowa Źródła.Where stories live. Discover now