~MAM JEJ KREW NA RĘKACH~

405 22 85
                                    


POV. LO'AK
Wylądowaliśmy już w naszej osadzie. Wzięliśmy rzeczy dziewczyny, a następnie poszliśmy do naszego namiotu.

Kiedy już do niego dotraliśmy, wskazałem dziewczynie jej nowy pokój.
Był jednym z większych pokoi, w naszym schronieniu, więc myślę, że się ze wszystkim pomieści.

-Pomóc ci w rozpakowywaniu?- zapytałem z uśmiechem.
-Nie trzeba, idź do siebie. Poradzę sobie.- odpowiedziała odwzajemniając uśmiech.
-Nie pytałem czy sobie poradzisz, tylko czy ci pomóc.- ponowiłem pytanie.
-Nie chcę cię męczyć Lo'ak.- powiedziała rozpakowywując rzeczy.
-W takim razie...- urwałem swoją wypowiedź, podchodząc do dziewczyny i wyciągając jej ciuchy.- Gdzie to położyć?- dopytałem z uśmiechem.
-Na tamten regał.- wskazała palcem z delikatnym uśmiechem.
-Się robi.- poszedłem odłożyć strój, na jeden z regałów.

Ogarnialiśmy całość około 2 godziny. W końcu przyszedł czas, aby zjeść obiad.

-Rose, obiad już jest gotowy.- powiedziałem spokojnie.
-Jasne, w takim razie smacznego.- uśmiechnęła się.
-Ty. Też. Idziesz. Zjeść.- powiedziałem wyraźnie, oddzielając każdy wyraz.
-Nie Lo'ak. Naprawdę idź.- powiedziała lekko jakby...smutna?
Pociągnąłem dziewczynę za rękę.
Gadała coś jeszcze pod nosem, ale miałem to gdzieś.
W końcu weszliśmy do kuchni, gdzie siedzieli już wszyscy.

POV. ROSE
Mam jeść w towarzystwie tego idioty, zwanego potocznie Neteyam?
Zwrócę to jedzenie prędzej, niż zjem.
Wyśmienicie.

-Widzę cię, Jake Sully. Widzę cię Neytiri te Tskaha Mo'at 'ite Sully. Widzę cię-...- nie dokończyłam, ponieważ Jake mi przerwał.
-Spokojnie, nie trzeba tak oficjalnie Rose.- uśmiechnął się.
-A właśnie, że trzeba.- wtrącił Neteyam.
Idiota.

-Neteyam..- powiedziała patrząc na niego morderczym wzrokiem Neytiri.
-Nie spokojnie. Widzę cię, Neteyam te Suli Tsyeyk'itan.- powiedziałam chamsko.
-Możesz usiąść. Pozwalam.- powiedział chamsko.
Nie wytrzymałam.

-A w zasadzie kim jesteś, aby mówić mi co mogę, a czego nie?- zapytałam wstając gwałtownie od stołu.
-Sama przed chwilą powiedziałaś, kim jestem.- uśmiechnął się wrednie.
-Nienawidzę cię!- krzyknęłam waląc pięścią o stół, po czym wybiegłam z namiotu.
Ale odjebałam.
Piznęłam w ten stół z taką siłą, że nie wiem czy sie nie rozjebał.
Mniejsza.
Byłam cholernie wnerwiona.
Pobiegłam w nieznanym mi kierunku i usiadłam na jednej ze skał, która znajdowała się poza obozem.
Po prostu zobaczyłam przejście, przez które wpadają promienie słońca, więc tam poszłam.
Byleby być jak najdalej.
Siedziałam między dwiema skałami, dzięki czemu miałam sporo cienia.
Skała, na której siedziałam była strasznie zimna.
Ale teraz, to moje najmniejsze zmartwienie.
Popłakałam się z bezsilności.
Neteyam nigdy za mną nie przepadał i już jak byłam mała, mówił mi, że jestem odmieńcem.
Co z tego, że po prostu dostałam więcej genów po ojcu, którego nawet nie znam?
Nic go to nie obchodziło.
W pewnym momencie, moje przemyślenia przerwała...
Tuk.

-Rose! Tu jesteś!- krzyknęła uradowana, przytulając mnie.
-Tuk, proszę nie mów nikomu, gdzie jestem.- powiedziałam zapłakana, ociarając łzy.
-Dlaczego? Wszystko okej, tata się nie gniewa za ten stół, który pękł w pół.- powiedziała z uśmiechem.
Co.
Jak to...pękł w pół.
O kurwa.

-W pół?- zapytałam nie dowierzając.
-No tak, tata uznał, że masz yyy..- urwała wypowiedź, zastanawiając się nad czymś.- o wiem! Naprawdę mocne pierdolnięcie.- uśmiechnęła się.
-Tuk! Nie możesz tak mówić, to brzydkie słowa. Nie możesz ich powtarzać po tacie, okej?- zapytałam spokojnie, mimo że miałam ochotę się zaśmiać, po słowach dziewczynki.
-Dobrze!- krzyknęła i znowu mnie przytuliła.

Klucz do serca ~ NeteyamxRoseWhere stories live. Discover now