~NAPRAWDĘ GO NIE POZNAJĘ~

376 20 63
                                    


POV. ROSE
Z nieznanych mi przyczyn, obudziłam się w jakimś namiocie.
Zdążyłam tylko zorientować się, że z pewnością nie był to rodzinny namiot Sullych.
Odrazu podniosłam się, do pozycji siedzącej.
Spojrzałam na moje udo, które zaczęło mnie cholernie boleć.
Wtedy przypomniałam sobie, co się działo.
Ale chociaż mam Ikrana.
Co nie?
Trzeba być optymistą.
Albo nie?
Mniejsza.
Rozejrzałam się po namiocie, do którego po chwili wszedł...
Neteyam?!
O Wszechmatko, pomóż mi odzyskać siły i stąd wyjść o własnych nogach.

-Nie rób gwałtownych ruchów.- powiedział bez żadnych emocji, pierworodny Toruka Macto.
-Nie mów mi, co mam robić, a czego nie. Ostatnim razem, nie skończyło się to dobrze.- powiedziałam z wyczuwalną irytacją.
-Słuchaj, choć na chwilę skończ się dąsać i po prostu mnie posłuchaj.- powiedział zrezygnowany chłopak, siadając przede mną po turecku.
-Po co to robisz?- zapytałam patrząc raz na niego, a raz na inne zadrapania znajdujące się na moim ciele, które chciał mi opatrzeć i zdezynfekować.
-Po co ci pomagam?- zapytał zerkając na mnie.
-Tak, po co mi pomagasz?- zapytałam lekko zdziwiona tym, że chłopak opatruje mi rany.
-Pomagam ci, bo jesteś najlepszą przyjaciółką mojego brata, no i jesteś ważna dla mojej rodziny. Nie dziękuj.- powiedział, nie odwracając wzroku od jednej z moich ran, którą opatrywał.
-Nie miałam zamiaru ci dziękować.- powiedziałam zirytowana, przewracając oczami.
-Zero pokory i wdzięczności.- szepnął machając głową na boki, ze zrezygnowaniem.
-Zero szacunku.- również szepnęłam, ale tak, aby zdołał to usłyszeć.
-Zero mózgu.- rzucił uśmiechając się głupio pod nosem.
-Zero w kutasie.- zaśmiałam się.
Spojrzałam na niego, a on wyglądał na ekstra wkurwionego, ale nie powiedział zupełnie nic.
Oj, męska duma została urażona.

-A ja choć raz, próbowałem być miły.- powiedział zrezygnowany.
-Miły haha no tak, Neteyam Sully i bycie miłym dla Rose. Wiesz? Sądzę, że to awykonalne.- parsknęłam śmiechem.
-Skąd możesz wiedzieć, ile mam w kutasie?!- krzyknął zbulwersowany, wracając do wcześniejszego tematu.
Ups.
Kogoś zabolało.
Może pomińmy fakt, że to ja siedzę tu cała poobdzierana i obolała?
Tak, zdecydowanie lepiej to pominąć.

-No już Neteyamku, luzuj.- powiedziałam po czym znów parsknęłam śmiechem.
-Zadałem pytanie.- powiedział ostro podkurwiony.
-Twoje wyjebane ego, aż mówi samo za siebie.- powiedziałam przewracając oczami.
-Nie mam wyjebanego ego!- krzyknął zaciskając mocniej bandaż, na mojej ranie, co nie ukrywam zabolało, jednak za wszelką cenę, nie chciałam mu tego pokazać.
-Moim zdaniem i tak masz małego i duże ego.- zaczęłam się śmiać, z mojej jakże wspaniałej rymowanki.
-Możemy przestać rozmawiać o tym, ile mam w gaciach? To robi się niepokojące.- powiedział z burakiem na twarzy, już nieco zrezygnowany chłopak, co do tego, aby kontynuować ze mną wymianę słowną.
-Okej, możemy w takim razie pogadać o czymś innym. I tak już cię zgasiłam, pecie.- powiedziałam wrednie.
-Albo możemy po prostu przemilczeć ten czas, kiedy muszę cię opatrzeć.- powiedział zirytowany chłopak.
-Albo możemy chodź na chwilę, zawrzeć rozejm. A co do opatrywania, łaski nie robisz.- wystawiłam do niego dłoń.
-Rozejm?- zapytał marszcząc brwi i już powoli miał podać mi swoją dłoń.
-Albo nie.- rzuciłam szybko zabierając dłoń.
-No nie, też tak uważam.- również zabrał dłoń.
-Zawsze skakaliśmy sobie do gardeł i to się nie zmieni, przez nienawiść, którą mnie darzysz.- powiedziałam spokojnym tonem.
-Nie nienawidzę cię. Po prostu mnie irytujesz.- powiedział oschle, dezynfekując kolejną ranę, na co syknęłam lekko z bólu.- Wybacz, ale jak szczypie, to znaczy, że odkarza.- powiedział spokojnie.
-Luz, przecież wiem. A w zasadzie, czym cię irytuję?- zapytałam dość ciekawa.
-Po prostu, twój sposób bycia i samo to, że tu jesteś mnie irytuje. Dodatkowo, nie przepadam za pięcio-palczastymi demonami.- powiedział marszcząc czoło.
-O czym ty teraz gadasz Neteyam? Kurwa Lo'ak, Kiri i twój tata mają identycznie.- powiedziałam oburzona.
-Uspokój się dziecino. Może i mają, ale moja rodzina, a jakaś randomowa typiara, która niewiadomo skąd się urwała i nawet nie wie, kto ją spłodził, to co innego.- powiedział wrednie.
Wiedział, że trafił w 100% celnie.
W najsłabszy punkt.
I owszem, dało mu to satysfakcję, bo po tych słowach, jedna łza spłynęła po moim poliku.

Klucz do serca ~ NeteyamxRoseWhere stories live. Discover now