Rozdział 27

224 12 2
                                    

- Jak było na ostatniej sesji? - ojciec zadaje pytanie, kiedy jemy razem śniadanie w sobotni poranek. Wiedziałam, że w końcu nie uniknę tego pytania.

- Ujdzie.

Wzruszam ramionami i biorę do buzi kolejny kawałek jajecznicy.

- To może nie był to wcale taki zły pomysł ?

Jezu, ale robi sobie nadzieję... Wbijam w niego spojrzenie.

- Nie przesadzajmy. Doskonale pamiętam o naszej umowie i zamierzam się jej trzymać. - odpowiadam sucho, na co ojciec chyba jednak traci tę zyskaną na dwie sekundy nadzieje i biorąc łyk kawy oznajmia, że jedzie do pracy. Czasem zdarza mu się pracować też w soboty, a ja cieszę się wtedy z wolnej chaty.

Po chwili słyszę trzaśnięcie drzwiami i zostaję sama w domu.

Mam w następnym tygodniu sprawdzian z historii, więc powinnam się w ten weekend na niego pouczyć. W zamian za to jednak biorę z blatu telefon i piszęna naszej grupie.

Ja: Wpadacie dziś do mnie? Mam wolną chatę

Loren: Tak! Ja przynoszę wino

Emma: Ja mogę, ale dopiero po siódmej. Siostra z mężem przyjechali w odwiedziny...;/

Ja: to może o siódmej u mnie?

Dan: Ja jeszcze zobaczę

Ben: Ja przychodzę! Ale wina nie piję, bleee

Ben: Przyniosę piwo

Ben: Albo wódkę :P

Przypomina mi się ostatnia gadka Lisy. O tym, że osoby uzależnione od alkoholu nie szukają przyjemności w innych rzeczach poza alkoholem. I tutaj muszę ją wyprowadzić z błędu. Tak samo mojego ojca. Potrafię robić inne rzeczy, dobrze się bawić, chociażby dzisiaj zaprosiłam swoich znajomych do domu na wieczór z grami planszowymi. Dokładnie tak.

Patrzę na zegarek i widzę dopiero dwunastą, więc postanawiam wybrać się do sklepu po jakieś przekąski.

Pól godziny później, wychodząc z supermarketu w centrum, bo tylko tutaj sprzedają moje ulubione chipsy, zauważam po drugiej stronie sklep muzyczny. Gapie się w szyld wystarczająco długo, by jakiś przechodzeń mnie szturchnął, przechodząc obok. Przesuwam się odrobine i decyduję się wejść do tego sklepu.

Wchodzę do środka i moim oczom ukazuje się stos płyt. Jestem w raju. Tak, wiem, mało kto jeszcze słucha muzyki z płyt, mamy je na Spotify czy innym gównie, ale akurat w tym jestem tradycjonalistką. Zawsze kolekcjonowałam płyty i miałam nawet cichą zasadę, że prezentuję sobie chociaż jedna płytę w miesiącu. Ostatni raz kupiłam sobie taką płytę... dawno temu.

Przechodzę między regałami i natrafiam na mój ulubiony dział. Rock. Zauważam Breaking Benjamin i zaczynam szukać ich najnowszej płyty.

- Same stare. - na dźwięk znajomego głosu podskakuje w miejscu i obracam się w stronę osoby, która mnie wystraszyła. Otwieram szeroko oczy na widok Jake'a. No, chyba sobie ze mnie kpicie. Kurwa mać, nie natknęłam się na niego ani razu przez ostatnie pół roku, a ostatnie dwa tygodnie jakimś trafem ciągle nam "sprzyjają".

- Co ty tu robisz? - zadaję to pytanie takim oskarżycielskim tonem, jakbym co najmniej posądzała go o śledzenie mnie. Zaraz... czy on... a może Wayt powiedział mu o...? Kurwa, na pewno wie od Wayata o tamtej sytuacji z białym proszkiem, więc dlatego na spotkaniach Optimy jest dla mnie miły. Na pewno! Jest mu mnie po prosto żal.

- Pracuję tu - Jake odpowiada, drapiąc się przy tym po karku. Marszczę brwi i parskam śmiechem. Zaraz... Serio? Zjeżdżam wzrokiem w dół i dostrzegam czarną koszulkę pracowniczą, która ma na sobie blondyn.

ChitWhere stories live. Discover now