Rozdział 45

501 43 4
                                    

Fałszywy Alastor został przywiązany do krzesła przez Dumbledore'a i Snape'a, następnie profesor McGonagall podała im eliksir niwelujący działanie eliksiru wielosokowego. Mężczyzna zaczął się wić i krzyczeć jakby działanie sprawiało mu ból. Po chwili wszyscy w pomieszczeniu ujrzeli zupełnie inną niż Alastora Moody'ego twarz...twarz Bartemiusza Crouch'a Juniora.

Mężczyzna wstać i rzucić się na Harry'ego, jednak uprzedził go chwyt Snape'a. Esteria i Harry razem wpatrywała się z przerażeniem w oczach na zaistniałą sytuację. W końcu Dumbledore przemówił.

- Barty Crouch Junior. - powiedział gorzkim głosem.

- Zobacz sobie tutaj, a potem u niego. - powiedział mężczyzna, odsłaniając rękaw i ukazując poruszający się znany już wszystkim w pokoju Mroczny Znak.

Dumbledore natychmiast chwycił rękaw Harry'ego zauważając podobnie przecięcie na jego przedramieniu całym we krwi.

- Wiecie, co to znaczy, prawda? On wrócił, Lord Voldemort znów tu jest. - powiedział Barty z szaleństwem w głosie.

- Profesorze ja... naprawdę nie mogłem nic zrobić. - powiedział Harry tonem zbierającym się na płacz.

- Gdzie jest Alastor Moody? - zapytał z trwogą w głosie dyrektor.

- Tam sobie zobacz staruchu. - odpowiedział lekceważąco, wskazując wzrokiem na skrzynię. Wtedy Dumbledore otworzył ją machnięciem różdżki, a na dnie ujrzeli ciało żywego Alastora, któremu na szczęście nic nie było.

Byłam tak blisko. - pomyślała Esteria, zawodząc się na samej sobie, że dała się wtedy złapać. Była dosłownie o krok od uniknięcia katastrofy.

- Wyślijcie sowę do Azkabanu, zdaje się, że zbiegł im więzień.

- Przyjmą mnie tam jak bohatera!

- Stul się parszywcu! - krzyknęła Esteria, teraz wszystkie oczy w sali skierowały się na nią.

- Wielka Grindelwald, wnuczka tego, który nie doceniał Czarnego Pana. Jesteś tak samo nędzna, jak on.

Esteria ruszyła w kierunku Barty'ego, aby rzucić na niego zaklęcie, ale w porę drogę zasłonił jej Dumbledore.

- Panno Grindelwald, zapraszam razem z Harrym do skrzydła szpitalnego. Profesor McGonagall proszę ich odprowadzić.

Snape został sam na sam z Bartym w pomieszczeniu. Dumbledore udał się w swoją stronę, a Esteria wraz z Harrym i nauczycielką szli w ciszy do pani Pomfery. Żadne z nich nie wypowiedziało po drodze ani słowa.

Do Ślizgonki dopiero teraz dotarło, co przed chwilą się wydarzyło. Czuła z siebie dumę, że jej instynkt względem fałszywego Moody'ego nie zawiódł, ale od razu przypomniała sobie leżące bezwładnie ciało Diggory'ego i skamlającą nad nim Ophellię. Natychmiast zalała się łzami.

Gdy dotarli do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfery w pierwszej kolejności zajęła się Harrym, ilość jego raz była zatrważająca. Esterię położyła na łóżku naprzeciwko i zarówno ją, jak i Gryfona zasłoniła kotarą. Dziewczyna poczuła, że zaczyna wpadać w panikę. Przed jej oczami znów pojawiały się obrazy z cmentarza.

Oddech mocno przyspieszył, a ona czułą jakby miała się zaraz udusić. W tym samym czasie ktoś wbiegł do sali i natychmiast skierował się do pani Pomfery.

- Gdzie ona jest?

Esteria od razu rozpoznała ten głos.

- Panie Weasley ona potrzebuje odpoczynku.

Dziewczyna wstała i pośpiesznie odsłoniła kotarę, a jej oczom ukazał się ktoś, kogo właśnie najbardziej w tym momencie potrzebowała.

- George. - załkała głośno, opadając bezsilnie na ziemie.

Gryfon w sekundę znalazł się tuż obok niej i objął ją najczulej, jak potrafił.

- Nigdy tak nie znikaj! - powiedział łapiąc jej zapłakaną twarz w obie dłonie i składając pocałunek na czole.

- Mogłam temu zapobiec, mogłam... ja to widziałam. - załkała po raz kolejny.

- Już wszystko w porządku, jestem tutaj, a tu jesteś bezpieczna. Nie zostawię cię. - powiedział troskliwie, a Ślizgonka przytuliła się do niego jeszcze mocniej, mocząc łzami całą jego bluzkę.

George całą noc czuwał przy Esterii, w końcu udało jej się uspokoić dzięki eliksirowi na wyciszenie od pielęgniarki. Otumaniona w końcu zasnęła, trzymając Gryfona za dłoń.


***

Atmosfera w Hogwarcie nigdy nie była tak przygnębiająca, jak następnego dnia po tym tragicznym wydarzeniu. Dumbledore wygłosił mowę pogrzebową dla Cedrika. Cała sala była pogrążona w smutku. Esteria cieszyła się, że dyrektor powiedział prawdę o śmierci Diggory'ego. Uważała, że nie ma sensu tego ukrywać. Chociaż widziała wielu, sceptycznie nastawionych do jego wypowiedzi uczniów.

Nawet u najtwardszych w oczach pojawiły się łzy. Esteria nie mogła znieść rozpaczy swojej przyjaciółki po stracie chłopaka. Wyglądała jak wrak człowieka. Miała podkrążone i zaczerwienione od płaczu oczy. Razem z Ingrid wyprowadziły ją z sali przez coraz głośniejszy płacz.

- Opi... - zaczęła Ingrid smutnym tonem.

- Dlaczego on?! To ten pieprzony Potter powinien zginąć! - krzyczała na cały korytarz.

- Opi uspokój się. - powiedziała spokojnie Esteria.

- Jak mam się uspokoić skoro właśnie straciłam. Kogoś, kogo kochałam!? Kogoś z kim planowałam wspólne życie po szkole! Nie zrozumiesz tego! Nie jesteś w stanie! - krzyczała coraz głośniej przez łzy, a jej rozpaczliwy krzyk rozdzierał serca im obu.

Esteria nagle przytuliła przyjaciółkę, również roniąc kilka łez. - Przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.

Ophellia nadal łkała, razem z Ingrid uznały, że zaprowadzą ją do dormitorium. Nagle zza drzwi Wielkiej Sali wyłonili się bliźniacy.

- Co się stało? - zapytali oboje.

- Musimy odprowadzić Opi do dormitorium. - powiedziała Esteria.

- Pomożemy. - odparł Geogre, w jego oczach nadal szkliły się łzy.

- Nie wiem, czy to... - zaczęła Ingrid.

- Niech idą z nami. - powiedziała Ophellia, zaskakując wszystkich.

W piątkę udali się w stronę dormitorium Slytherinu. Szli w ciszy, od murów korytarzy odbijał się tylko szloch Ophelii. George złapał Esterię za rękę, aby dodać jej otuchy. Każde z nich było w złym stanie.

- Ester, zaczekaj. - powiedział George, gdy dziewczyny wchodziły do pokoju wspólnego.

- Idźcie do pokoju, zaraz do was dołączę dobrze? Obiecuje, że to długo nie zajmie. - przysięgła Esteria.

- W porządku. - powiedziała Ingird i zniknęła za drzwiami razem z przyjaciółką, która stale obejmowała, starając się dodać przyjaciółce otuchy.

- Jak się czujesz? - zapytał Fred.

- To samo pytanie powinnam zadać wam. - odparła.

- Co się wtedy stało, gdy zniknęłaś? - zapytał George, nerwowo bawiąc się palcami.

- Okazało się, że Moody to tak naprawdę nie był prawdziwy Moody.

- Więc miałaś racje. Przepraszamy, że ci nie wierzyliśmy.

- Nawet Dumbledore się nabrał, a co dopiero wy, nie macie za co przepraszać. - stali tak chwile w ciszy, nagle Esteria podeszła do bliźniaków i zamknęła ich w szczelnym uścisku, co oboje odwzajemnili. - Teraz chyba nie żałujecie, że nie pomogłam was dostać się do Turnieju.

- Ani trochę. - odpowiedzieli zgodnie, mocniej przytulając do siebie Ślizgonkę. Stali tak we trójkę ciesząc się, że są cali i zdrowi.

- Ester. - powiedział Geogre, nagle odsuwając się delikatnie. - Co miałaś na myśli, mówiąc wtedy w skrzydle szpitalnym, że ''to'' widziałaś?

Esteria poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku. Wiedziała, że musi w końcu powiedzieć o tym bliźniakom, to im najbardziej na świecie ufała. Spuściła wzrok na podłogę, próbując zabrać myśli.

- Miałam wizje. - odparła, podnosząc wzrok na bliźniaków.

Chłopcy spojrzeli po sobie zmartwieni. Wiedzieli, a przynajmniej George wiedział po ich ostatniej szczerej rozmowie, że kolejne rozwijające się w Esterii umiejętności nie są dla niej niczym przyjemnym.

- Widziałaś... śm..śmierć Diggory'ego? - zapytał niepewnie Fred.

- Niezupełnie. - powiedziała, wypuszczając głośno powietrze. - Widziałam cmentarz.

- Jaki cmentarz?

- Ten, na którym Harry spotkał Voldemorta.

Bliźniacy lekko wzdrygnęli, starając się zachować pozory, że wcale nie ruszyło ich wymówione nazwisko.

- Co dokładnie widziałaś? - zapytał Geogre.

- To, co zwykło się widywać na cmentarzach, czyli nagrobki, posąg anioła śmierci i... w sumie to jedną rzecz, której nie widuje się na cmentarzach.

- Czyli?

- Węża... ogromnego węża, żywego i wijącego się na ziemi. Nie wiem, co to oznacza, ale mam wrażenie, że dziadek sprzedał mi kolejną umiejętność, o którą nie prosiłam. - odparła zmęczonym tonem i usiadła na ziemi, opierając się plecami o ścianę. Bliźniacy od razu dosiedli się do niej po obu stronach.

- Wiemy, że to musi być dla ciebie ciężkie. - zaczął George, łapiąc w swoją o wiele większą dłonią za bladą dłoń Ślizgonki.

- Nie zostawimy cię, to co wydarzyło się z Cedrikiem, tylko udowadnia, że musimy trzymać się razem.

- Wierzycie, że on powrócił?

Oboje westchnęli ciężko. - Tak. - opowiedzieli jednocześnie.

- Ostatni rok tutaj będzie inny. - stwierdziła.

- Ale my nadal z tobą będziemy. - powiedział Geogre, a Fred wtedy spojrzał na brata, jakby znał jakąś tajemnice.

- Mam nadzieje. - powiedziała, ciężko podnosząc się z ziemi.

W pułapce pochodzenia - Esteria Grindelwald • George WeasleyWhere stories live. Discover now