Rozdział 1

188 12 0
                                    

Życie ma to do siebie, że umiemy je doceniać tylko wtedy, gdy jest zagrożone.

Jako elf, nie miałam tej umiejętności we krwi. Przyzwyczaiłam się do życia. Miałam je zagwarantowane.

Cóż. Musiałam nauczyć się je doceniać. Czas uciekał. Zegar tykał. Zło potężniało. Wszystko zależało od dwójki hobbitów, zagubionych i bezbronnych. Ktoś powiedziałby - po co kochać, cieszyć się, żartować lub choćby biec jak oszalały na ratunek przyjaciołom, których porwano. I tak wszyscy zginą.

Ale życie ma to do siebie, że chcemy je ocalić. Za wszelką cenę. Każdą minutę, każdą sekundę.

Nieważne ile będziemy żyć. Ważne jak będziemy żyć. Każda minuta się liczy, każde słowo, każdy gest .

A ocalenie życia innej osoby, zwłaszcza bliskiej, podnosi morale i daje komuś innemu sens i powód do życia.

Dlatego właśnie biegliśmy jak oszalali na ratunek przyjaciołom, którzy (jeśli mój dar mnie nie zwodził) prawdopodobnie ledwo, ale wciąż żyli. Wcale nie dlatego, że po odejściu Froda i Sama nie mieliśmy w sumie nic innego do roboty. Wcale.

Nie no, ostatecznie żal mi było tej wesołej dwójki. Nie zasłużyli na los, który ich spotkał. Nikt nie zasługuje na niewolę. Miałam do niej szczególny uraz ze względu na tragiczną historię mojej matki.

Tamte dni mogę opisać tym jednym czasownikiem - bieganie.

Bieganie, bieganie, bieganie.

Bieganieee.

Choć w sumie adekwatne byłoby też imię pewnego elfa, który ostatnio zawrócił mi w głowie. Żart. Znaczy nie żart. Nieważne.

Nie rozmawialiśmy dużo. Nie mieliśmy czasu. Ale wymienialiśmy intensywne spojrzenia. Przypominały nam one, że Nimrodel, Lórien i Anduina istniały, nie przyśniły się nam i że nie biegniemy przez cały czas od urodzenia.

Oprócz imienia tego natrętnego elfa o boskich włosach (a niech go wszy zjedzą!), zawracającego w głowie jak wino, które ja i Arwena ukradłyśmy kiedyś bliźniakom, z tamtymi dniami skojarzył się Aragorn. Nie żeby kojarzyła mi się z nim potężna cześć mojego życia. Skądże.

Aragorn naprawdę popisywał się swoimi umiejętnościami tropienia. Co kilka mil przykładał głowę do ziemi i nasłuchiwał. Potrafił określić, w jakiej odległości od nas są Uruk-hai. Niestety, biegli równie dobrze jak walczyli. A nas nieznacznie opóźniał pewien osobnik, którego imię również na zawsze skojarzyło mi się z tamtymi dniami.

Gimli, jak sam powiedział, był zabójczy. Na krótkich dystansach. Rubaszny, komiczny, ale przy tym dobroduszny krasnolud robił co mógł, ale fakt faktem, że bez niego dobiegliśmy prędzej. Nie wiem, jak by się to skończyło, dlatego może lepiej, że był i opóźniał. Ale nie spojlerujmy.

No więc biegliśmy. Legolas. Aragorn. Gimli. I ja. Elf, człowiek, krasnolud i kobieta. Tak, teraz jest ten moment, w którym się śmiejecie.

W tamtych dniach czułam, że jestem przeznaczona do czegoś wielkiego. Że potężna, piękna, niesamowita przyszłość jest na wyciągnięcie ręki.

Życie, które tak doceniałam, przekonało mnie, że tak nie jest. Już nigdy nie więcej tego nie poczułam.

Naznaczono mnie. Dożywotnio, bezsprzecznie i permanentnie. Wpisało się to w moją naturę, już nigdy nie byłam taka sama. Były to ostatnie dni, kiedy czułam się niedorosła, beztroska.

Przeżyłam później różne chwile, mnóstwo lepszych, nigdy gorszych, ale już więcej nie byłam młodą, pierwszy raz zauroczoną dziewczyną, pełną marzeń i planów. Nawet mój śmiech brzmiał inaczej.

Stałam się ofiarą.

Nie.

Stałam się wojowniczką.

Ale do tego dojdziemy.


Witam wszystkich! Lecimy z dalszym ciągiem przygód Ithiliel. Teraz, po rozpadnięciu się drużyny, będzie spędzać czas głównie z Aragornem, Ginlim i Legolasem. Pozwolę sobie zaspojlerować, że akcja zacznie się trochę rozbiegać z filmami i książką.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Do piątku!

Część 1 - Córka Księżyca. Przeznaczona dostępna na moim profilu!

Córka Księżyca. NaznaczonaKde žijí příběhy. Začni objevovat