Rozdział 4

99 11 5
                                    

Nastał ranek. Praktycznie w milczeniu przebiegliśmy calutką noc. Nie sądziłam, że potrafię tak długo biegać bez jedzenia i spania. Nie doceniałam siebie.

Słońce nie wschodziło tak jak zwykle - jasno, leniwie i wesoło. Niebo zabarwiło się ciężką czerwienią.  Nie spotkałam się wcześniej z takim zjawiskiem.

- Dzień dobry - przywitał się Legolas. Miał jakiś błysk w oku. O co mu chodziło?

Najciekawsze było to, że wyglądał naprawdę dobrze, pomimo czterodobowego biegu. Oby tak było też ze mną.

- Dawno się nie widzieliśmy - odpowiedziałam ironicznie.
- Piękny dzień się szykuje.

- Wstał czerwony poranek. Tej nocy przelano krew - powiedział poważnie.

- Nawet tak nie mów. To tylko zabobony - wywróciłam oczami, ale w głębi duszy poczułam niepokój.

-  Być może to krew nieprzyjaciela - zauważył Gimli. Mieliśmy nadzieję, że miał rację.

Aragorn nie słuchał nas, tylko skupił się na tropieniu. Światło dzienne ukazywało ślady wydeptane w błocie.

- To nie mogą być orki - stwierdził słusznie Legolas, pochylając się nad nimi.

- Przypominają końskie, ale są szersze i większe - przyłączył się do oceniania śladów krasnolud. Sami eksperci.

- To SĄ końskie ślady - podsumował Aragorn, ekspert nad ekspertami.

Jak na zawołanie rozległo się rżenie.

Rzuciliśmy się szybko za skały. Czyje to mogły być konie?

Skuliłam się, opierając się o zimny głaz. Złapałam za rękę Legolasa, a on, chyba zaskoczony, uśmiechnął się i splótł swoje palce z moimi. Uroczo.

- Kto to?

Już otworzył usta, by mi odpowiedzieć, ale nagłe wyjście z kryjówki Aragorna sprawiło, że zaniemówił.

- Jeźdźcy Rohanu! Co nowego w Marchii? - krzyknął z całej siły mężczyzna. Zdawało mi się, że stracił rozum.

Wkrótce otoczył nas około stukonny odział. Robili wrażenie. Nigdy wcześniej nie widziałam tylu ludzi naraz. Wszyscy byli blondynami, jak Boromir, uzbrojnymi w miecze, kopie oraz wielkie łuki. Nosili wielkie, ciężkie zbroje. Ciekawa byłam, jak mieli zamiar celować, ubrani w tę masę żelaza.

Stanęliśmy do siebie plecami i obserwowaliśmy otaczający nas krąg jeźdźców. Czułam się wśród nich żałośnie mała. Opowieści o potężnych rumakach z Rohanu nie były przesadzone. Na dodatek ujeżdżający je rycerze skierowali w naszym kierunku swoje włócznie. Byliśmy zupełnie bezbronni.

Za Aragornem opuściliśmy nasze bronie i unieśliśmy ręce, w geście poddania.

- Co sprowadza elfa, człowieka, krasnoluda i kobietę do Ridermarchii? Gadać prędko - zwrócił się do nas rozkazującym tonem jeden z nich, widocznie przywódca. Nie spodziewał się takiej szalonej gromady wśród równin Rohanu.

- Podaj swoje imię, a poznasz moje - zaczął agresywnie Gimli. Wstęp musiał być wyrazisty.

No, no. Maniery bez za...

Nie dokończyłam myśli, bo mężczyzna zeskoczył z konia.

- Uciąłbym ci łeb, krasnoludzie, gdyby choć trochę wystawał spośród traw - wycedził i gwałtownie szarpnął się w stronę krasnoluda.

Razem z Legolasem jednocześnie wyjęliśmy łuki i napięliśmy cięciwy. Pozostali jeźdźcy skierowali w naszą stronę włócznie. Robiło się coraz ciekawiej. Kochałam dreszczyk emocji. Chyba.

- Nie zdążył byś zadać ciosu - powiedział elf z zaciętą miną. Nie podejrzewałam go o taką sympatię do Gimlego. Za to mina naszego niskiego awanturnika była bezcenna.

Aragorn przeżył załamanie, widząc nasze dyplomatyczne starania. Cóż. Nie lubił dreszczyku emocji. Opuścił nasze łuki i zgromił nas spojrzeniem.

- Jak z bandą dzieciaków - wymruczał na tyle cicho, by Rohańczycy nie usłyszeli. Spojrzałam na Legolasa porozumiewawczo. Odwzajemnił spojrzenie i lekko się wykrzywił, kpiąc z Aragorna. Powstrzymałam chichot.

Może nie powinniśmy tak agresywnie reagować. W końcu byliśmy słabo uzbrojoną, wymęczoną czwórką pomiędzy setką ciężkiej jazdy. Mniejsza z tym.

- Jestem Aragorn, syn Arathorna, to jest Gimli, syn Gliona, to jest Legolas z Leśnego Królestwa oraz Ithiliel, córka lorda Elronda z Imladris. Jesteśmy sojusznikami Rohanu i króla Theodena... - przedstawił nas pojednawczo.

- Theoden nie odróżnia sojusznika od wroga. Nawet w rodzinie - przerwał mu przywódca jeźdźców, po czym zdjął z głowy hełm.

Miał duże, szlachetne, ciemne oczy. Jego opaloną na czerwono twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Wydawał się zmęczony i przygnębiony. Zaczął opowiadać.

- Saruman zatruł mu umysł i zawładnął krajem. Mój oddział pozostał wierny Rohanowi i za to nas wygnano - ściszył głos. - Biały czarodziej jest przebiegły, zjawia się tu i tam pod postacią starca w kapturze. Jego szpiedzy drwią sobie z naszych sił.

- Nie jesteśmy szpiegami - uspokoił go Aragorn. - Jedziemy na zachód za Uruk Hai, pojmali dwóch naszych druhów.

- Wyrżnęliśmy ich w nocy - przyznał dziwnym głosem mężczyzna.

Nie. Nie, nie, nie.

- Byli z nimi dwaj hobbici?! - wrzasnął Gimli, aż złapałam go za ramię, w obawie, że znów dojdzie do awantury.

-Nieduzi, wydaliby się wam dziećmi - przybliżył im temat Aragorn. Ludzie ze wschodu mogli nie znać tej rasy.

- Nikogo nie oszczędziliśmy - wyznał szczerze, możliwe że ze wstydem przywódca jeźdźców. A nam serca podeszły do gardeł. - Spaliliśmy truchła na stosie.

Spojrzeliśmy w stronę, w którą wskazywał Rohańczyk. Na horyzoncie rzeczywiście widniał stos, z którego wciąż unosił się dym.

-Za... bici? - wyjąkał zdezorientowany Gimli.

Cała wyprawa na nic. Nie żyli.

Patrzyliśmy na siebie zszokowani i zawiedzeni. Tyle biegania, tropienia i wysiłków, aby Merry i Pip zginęli pod ostrzami włóczni jeźdźców Rohanów.
To się nie mieściło w głowie.

- Żałuję - przerwał ciszę ponurym, niepewnym głosem.

Tylko co to w tym momencie zmieniało?!

Blondyn nie usłyszał mojego  wyrzutu, za to zagwizdał na swojego podkomendnego, który przyprowadził trzy piękne rumaki.
Wręczył cugle Aragornowi.

- Oby spotkał was lepszy los niż ich poprzednich właścicieli - rzekł na odchodne. Wolałam nie wiedzieć co to za los ich spotkał. - Żegnajcie.

Założył z powrotem hełm, wsiadł na konia i dodał ponuro:

- Szukajcie druhów, lecz nie zawierzajcie nadziei. Dawno opuściła tę krainę. Jedziemy na północ! - zakomenderował do swoich.

Zostaliśmy sami z trzema końmi. I z niedowierzaniem w oczach.


No to się porobiło. Nasi maratończycy muszą ochłonąć. Za dużo przykrych wieści naraz. Zachęcam do komentowania, wylewania swoich żali, pretensji lub pochwał (zniosę wszystko 😍) Następny rozdział tym razem w niedzielę, bądźcie gotowi!

Córka Księżyca. NaznaczonaWhere stories live. Discover now