Rozdział 27

81 8 12
                                    

Zgrabnie omijaliśmy inne szalejące pary. Jednak żadna nie dorównywała nam. Całymi sobą celebrowaliśmy tę chwilę. Wpatrywaliśmy się w swoje oczy, głodni siebie nawzajem. Każde otarcie się o jego ciało powodowało we mnie niemożliwe do nazwania emocje. A on igrał ze mną, przybliżał się, oddalał, obracał mną...

Właśnie. Obracał.

Jak już kiedyś wspominałam - nie potrafiłam być romantyczna. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Poczułam nudności. Napój od Éomera. No tak.

- Leggy... - szepnęłam mu na ucho, bynajmniej nie flirtując. - Wyjdźmy stąd, proszę cię.

- Źle się czujesz? - upewnił się i momentalnie wyprowadził mnie do ustronnego ogrodu.

Odnalazł tam kamienną ławeczkę, gdzie mogłam swobodnie usiąść. Znów skłoniłam głowę do kolan. Na chwilę zapanowała ciemność, a z niej wydobył się znienawidzony głos.

- Jesteś nikim... - zaczął, a ja się energicznie pokręciłam głową. NIE DZIŚ.

Po jakimś czasie krew napłynęła do mojego rzadko używanego mózgu i mogłam podnieść wzrok na zmartwionego Legolasa, który klęczał przede mną wprost na trawie.

- Lepiej?

- Niby tak, ale to już drugi raz dzisiaj...

- Za dużo nerwów. I wciąż jesteś osłabiona po tym wszystkim - westchnął ciężko. - Masz tak jasną skórę.

- Nie martw się. Poradzę sobie.

- PoradziMY - poprawił. - Chcesz jeszcze odpocząć, czy wracamy do zabawy?

- Dobrze mi tu. Zostańmy jeszcze trochę.

Usiadł przede mną na trawie i oparł się plecami o ławkę. Patrzyliśmy w jednym kierunku. Rozświetlony parkiet, pochodnie, klomby różane, a nad nami mój księżyc. Miał kształt cieniutkiego sierpu. Zbliżał się nów.

Mało czasu spędzaliśmy ze sobą. Niby razem, ale wciąż oddzielnie. Skorzystałam z okazji i zaczęłam bawić się jego włosami. Jak dobrze było ich dotknąć. Chciałam się odezwać, ale bałam się, że spłoszę ten intymny moment. A dodatkowo serce mnie kłuło na myśl, że przez dłuższy czas on mnie nie uczesze. Włosy rosły wolno. Chusta zakrywała mi zaledwie kilku centymetrową czuprynkę.

- Legolas? - przemogłam się w końcu.

- Tak... ała? - skrzywił się, bo go przypadkiem pociągnęłam za włosy.

- Ups, nie chciałam - zachichotałam. - Wiesz... bo mam pytanie, ale nie musisz na nie odpowiadać.

- Aż się boję - oparł policzek na moim udzie. - Pytaj.

- Bo ty wiesz dużo... no, niemal wszystko o mojej przeszłości. A ja nie wiem za dużo o twojej...

Mówił, gdy wspinaliśmy się na Caradhras, dosyć ogólnie o swojej mamie i niedoszłym rodzeństwie. O relacji z ojcem wtedy też wspominał. Ale wciąż niewiele.

- Nie jest jakaś specjalnie interesująca... - mruknął. - Ale opowiem. Nie miejmy przed sobą tajemnic.

Bardzo doceniałam te słowa. Były kolejnym potwierdzeniem, że traktuje nas poważnie. I że nie jest tak lekkomyślny, jak się ostatnio zachowuje.

- Jakby... gdzie mam zacząć? - zaśmiał się nerwowo. Widocznie dużo obrazów przewinęło mu się przed oczami. Może poprosiłam go o za dużo.

- Może od początku. Jak nie chcesz...

- Dobra. Urodziłem się w Emeloglad, sercu lasu. To stolica Zielonego Lasu i siedziba mojego ojca. Jego już poznałaś, a mama... Nazywała się zwyczajnie, Elen. Nie wiem, jak wyglądała. Mam jej jeden, jedyny przebłysk. Trzyma mnie na rękach i się śmieje. Tak miło... no, ciepło.

Córka Księżyca. NaznaczonaWhere stories live. Discover now