Rozdział 26

58 4 5
                                    

Opuściliśmy ukradkiem zamek, uciszając się nawzajem. Zawiązała się bardzo ciekawa ekipa.

Słońce zmierzało już ku zachodowi, służący zaczęli rozpalać pochodnie wzdłuż kamiennej drogi, którą podążaliśmy. Z daleka dobiegały odgłosy wesołej muzyki. Rozpoznawałam skrzypce, akordeon, harmonię i jakiś strunowy instrument. Podobny do mandoliny, ale to nie mogła być ona.

Éowina była tak podekscytowana, że udzielało się to wszystkim.

- Zaraz zobaczycie, jak się bawią ludzie! - zawołała z tak niewinnym entuzjazmem i obróciła mną jak w tańcu.

Podskoczyłam z radości, że aż prawie chustka mi spadła z głowy.

- Już się lepiej czujesz, księżniczko? - zapytał kpiąco Éomer.

- Chyba jej się pogorszyło - zaśmiał się Legolas.

- Spaaadaaaaj - zaśpiewałam piskliwym głosem.

Byłam zbyt wesoła, by się na niego gniewać. Dawno nie czułam takiej prostej, zwyczajnej radości z życia. Nie miałam nawet czas, by to filozoficznie przemyśleć. Musiałam żyć chwilą.

Przez chwilę mignął mi obraz Mojego Pana, który przecież nie pozwolił mi na radość, ale nie pozwoliłam mu. Nie teraz.

- Może nie księżniczkujmy i nie księciujmy się tak? Aż język od tego drętwieje - zaproponowała nieco niegramatycznie Éowina, ledwo łapiąc równowagę na krawężniku drogi prowadzącej już wprost do Królewskich Ogródów.

- Jestem za, a ty, szwagier? - zwrócił się jej brat do Faramira, a on potaknął i przytomnie poleciał złapać księżniczkę, która właśnie potknęła się z wdziękiem. Flirtowanie miała we krwi.

Brodząc wśród ciekawskich, trzeźwych lub mniej spojrzeń, minęliśmy stoły gawiedzi i skierowaliśmy się do głównej altany, gdzie swoje królestwo miał nasz krasnolud i hobbici. Właściwe było to zaledwie drewniane zadaszenie, a za nim znajdował się parkiet, gdzie wirowało już kilkanaście par.

- Aaaa, jesteście! - Gimli otarł piwną piankę z wąsa. Podał mi podobny do swojego potężny kufel. - Panno Ithiliel, twoje zdrowie!

No co? Miałam nie wychylić? Za swoje zdrowie?

Smak bursztynowego napoju był cierpki. Nie wiedziałam, czemu większość mężczyzn tak za nim przepada, choćby na przykład Aragorn. Osobiście wolałam wino.

- Hej, hej, też chce wypić twoje zdrowie! - Legolas wyrwał mi naczynie z ręki i duszkiem wyzerował.

- No wiesz! Pozbawiać damy napoju?Bracie, wypij swój - jakiś ciemnowłosy mężczyzna mu dolał i ludzkim zwyczajem podał rękę elfowi, a moją ucałował. - Bard, syn nieodżałowanego Branda, władcy Dale.

- Miło mi, Ithiliel.

- Legolas. Znałem twego pradziada, Barda Łucznika. Godny kompan, widziałem na własne oczy, jak zestrzelił Smauga - odparł Legolas i dołączył do ich kompani. Rozmowa skupiła się na polityce, a konkretnie trzy dniowej bitwie w Dale, podczas której polegli ojciec Barda i krewny Gimlego, Dain Żelazna Stopa.

Chwilę czekałam na mojego elfa. Miałam ochotę z nim potańczyć, po to wymknęliśmy się z bankietu, a przy okazji zagadać go o ojca. Martwiłam się.

Tymczasem obserwowałam - cytując moją przyjaciółkę - "jak się bawią ludzie". Chciałam się dowiedzieć o nich więcej, skoro już w połowie byłam jedną z nich. (Właśnie, musiałam to opowiedzieć rodzeństwu, tylko jak?)

Uderzyła mnie różnica wieku występująca w tej rasie. A raczej wpływ czasu na ciało. Ludzie żyli przeciętnie osiemdziesiąt - sto lat, chyba że tak jak Aragorn mieli w sobie krew Dúnedainów. Zauważyłam, że po około sześćdziesiątym roku życia kruczą się i marszczą. Trochę niepokojące.

Córka Księżyca. NaznaczonaWhere stories live. Discover now