Długo wtedy siedzieliśmy. Próbowaliśmy nadrobić bezpowrotnie stracony czas. Na beztroskich opowieściach i wspominkach minęło nam całe przedpołudnie. Około południa przerwało nam niepewne pukanie do drzwi.
Wszyscy ucichli.
- To pewnie uzdrowiciel - uspokoiłam ich. Co jakiś czas on lub jedna ze służek składali mi wizyty. - Proszę!
Jednak nie był to ani Eren, ani nie była to Ioreth. Wchodzącego z ukłonem elfa widziałam pierwszy raz w życiu.
- Wasza królewska mość - skłonił się Aragornowi, co było dla mnie dziwnie nowe. Później zwrócił się do mnie i Legolasa. - Wasze książęce mości!
- Do rzeczy, Golfinie - ponaglił go nerwowo Aragorn, gasząc fajkę i schodząc z parapetu. - Co się stało?
Do dziś nie wiem, co biedak właściwie wyjąkał. Istotne było tylko to, że po jego słowach wszyscy na oślep wybiegli z mojego pokoju.
Został tylko Legolas. Wiadomo.
- Nie dam rady iść - popatrzyłam na niego z żalem. - Ale ty biegnij. Przywitaj się z nim. Opowiesz mi wszystko.
- Ty też idziesz - sprzeciwił mi się. Namyślił się chwilę. - Mogę?
Skinęłam głową, a on podniósł mnie ostrożnie. Objęłam go ręką za silne ramiona.
Wyniósł mnie z pokoju jak dzieciak swojego pluszaka. A raczej delikatnie jak pasterz owcę. Nigdy nie byłam dobra w porównania.
Przemierzaliśmy szybkim tempem korytarze domu uzdrowień. Wreszcie mogłam zobaczyć, gdzie się właściwie znajduję. Słońce delikatnie grzało, bo dom uzdrowień składał się z zamkniętych pokoi połączonych schodami i mostami umieszczonymi na świeżym powietrzu. Tęskniłam za słońcem.
Czułam się bezpiecznie w jego ramionach, choć przypominało mi to chwile, gdy sługusy Mojego Pana targali mną po schodach. Próbowałam nieudolnie odrzucić te myśli. Szłam na spotkanie nie z Moim Panem, a z Frodem, bohaterem Śródziemia, łagodnym, dobrym hobbitem i przede wszystkim - przyjacielem.
- Już niedaleko - zapewnił Legolas, wspinając się po kolejnych schodach. W końcu dotarliśmy i zatrzymaliśmy się na chwilę, by odsapnąć. Miał chłop formę.
- Legolas.
- Tak?
- Dziękuję. Nie musiałeś tego robić.
- Nie musiałem. Chciałem. Mogę cię nosić na rękach do końca życia - zażartował. Lub co gorsza nie żartował.
- Nie tylko za to. Za wszystko. Że jesteś - wyznałam i odwróciłam głowę. Ależ żenujące były moje słowa. Zaraz mnie wyśmieje. Wykpi.
Jesteś nikim. Jesteś bezu...
- Kocham cię - poważnie, zdecydowanie i nieświadomie przerwał moje beznadziejne myśli.
Nie trzeba było nic więcej. Odetchnęłam. Przynajmniej na tą chwilę.
- Gotowa?
Potaknęłam, choć nie czułam się gotowa na spotkanie z powiernikiem. Nie licząc Sama, byłam jedyną, która widziała go, gdy był na dnie. Bałam się jego reakcji. Zresztą ci dwaj wiedzieli więcej o moich losach niż pozostali. To też napawało mnie zdenerwowaniem, choć Sam nie zdradził przecież szczegółów naszego niespodziewanego spotkania.
Po prostu wariowałam. Trauma zmuszała mnie do nieustannego bycia w gotowości na ból. A przecież moje zmysły zaprzeczały myślom. Ze środka dochodziły radosne okrzyki. Traciłam głowę.
YOU ARE READING
Córka Księżyca. Naznaczona
Fanfiction~Kiedy człowiek ucieka przed swoim strachem, może się przekonać, że zdąża jedynie skrótem na jego spotkanie ~ J.R.R. Tolkien. Walka wciąż trwa. Ithiliel zostaje brutalnie zmuszona do konfrontacji ze swoją przeszłością. Poznaje czystą prawdę, kosztem...