Rozdział 15

84 6 4
                                    

Gdy obudziłam się po raz trzeci, poczułam, że kryzys minął. Została tylko pustka i cisza.

Leżałam opatulona grubymi kocami w nieznanym mi miejscu. Później okazało się, że to sala domu uzdrowień.

Poruszyłam ręką, powstrzymując grymas bólu. Uciskały mnie grube bandaże na brzuchu. Czułam wilgotną maść w najbardziej poparzonych miejscach na ciele - na nadgarstkach i kostkach, gdzie były więzy. Inaczej mi się oddychało, widocznie starannie poskładane przez kogoś żebra już się nieco zrosły.

Mój fizyczny stan mocno przewyższał psychiczny. Czułam się pusta. Opuszczona. Pozbawiona siebie. Nie wiedziałam, kim byłam, dokąd zmierzałam. Nie miałam nawet siły płakać. 

Jesteś nikim. Jesteś bezużyteczną, nikomu niepotrzebną dziwką.

Na zawsze. Twój Pan.

Pamiętałam go. Za tak krótki czas nauczyłam się na pamięć, znałam każde drgnienie mięśni jego twarzy.

Znów wypluł z ust czarną krew. Znów upadł na wprost mnie, by nigdy się nie podnieść.

Otworzyłam oczy, bo gdy były zamknięte, wciąż nawracała ta powodująca nudności scena. Tak bolesna i tak uwalniająca.

I dopiero wtedy dostrzegłam, że obok mnie na posłaniu leży jasna głowa.

Klęczał na posadzce, opierał czoło o prowizoryczne łóżko i tak usnął. Mógł tu być od wielu godzin. Dobrze, że spał. Nie byłam gotowa na tą zbliżającą się nieuchronnie rozmowę z nim.

Przyjrzałam mu się dokładnie. Wychudł. Zmarniał. Jego skóra nieco poszarzała, ukazywała przeżyte przez niego trudy, walkę i obciążenie psychiczne. Rysy twarzy stały się jakby bardziej surowe. Opuchnięte powieki przykrywały szczelnie te niebieskie, czyste oczy, które tak kochałam. Tylko włosy wciąż pozostały mu te same - nieskazitelne, gładkie i z pewnością miękkie.

Nigdy nie sprawdzałam, jakie są w dotyku. Jednak w tym momencie bałam się go dotknąć. Nie byłam pewna, jak moje ciało zareaguje na dotyk. Przeczuwałam, że nie najlepiej. Zresztą, to by go pewnie zbudziło. Dlatego zatrzymałam rękę tuż nad jego głową. Niemal parzyło mnie bijące od niego ciepło. Dziwne doświadczenie. Odwykłam od takich.

Aż wstyd przyznać, że wtedy zapomniałam o jego istnieniu. Choć możliwe, że podświadomie bałam się, że w momencie słabości wykrzyczę jego imię, co byłoby dla niego zgubą. Tam nie było miejsca na niego. Dobrego, jasnego, niewinnie śpiącego. Tamta Ith, której już nie było, poczuła do niego coś więcej niż przyjaźń. A czy bezużyteczna, nikomu niepotrzebna dziwka miała prawo choćby na niego spojrzeć?

Nagle zerwał się tak gwałtownie, że aż się przestraszyłam, cofnęłam rękę i skuliłam się.

- Ith... - wyszeptał, chyba nie wiedział co powiedzieć. Patrzył na mnie wytrzeszczonymi oczami, ani drgnąc. A ja, wciąż przerażona, nieśmiało chłonęłam całą sobą jego widok. Poznawałam go na nowo. Innymi oczyma wodziłam po jego zgrabnym podbródku, wystających kościach policzkowych, nieco wysuszonych ustach i tych nieznajomych, przeraźliwie smutnych oczach, wpatrujących się we mnie z niedowierzaniem.

- Jak... Jak się czujesz? - wydukał w końcu.

- Bywało gorzej - chciałam się uśmiechnąć, ale sądząc po jego minie, musiało mi wyjść.

Nie mógł się powstrzymać. Niepewnie wyciągnął w moją stronę rękę. Całą wolą powstrzymywałam odruch ucieczki. Bałam się. Miałam dość bólu. Dość cierpienia.

Przypomniałam sobie. To był on. To on zabił Mojego Pana. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jaki ból potrafił sprawiać, skoro zniszczył Mojego Pana. Musiał być jeszcze potężniejszy, nieomylny, mroczny, zdolny do najgorszych okrucieństw. A teraz ten zabójca wyciągał do mnie rękę.

Córka Księżyca. NaznaczonaWhere stories live. Discover now