2 grudnia

91 15 10
                                    

Metaliczne szczękanie budzika tańczącego na komodzie wyrwało mnie ze snu. Przez kilka cudownych sekund jedyną emocją, jaką odczuwałam, była wściekłość na żelastwo rujnujące mój zbyt krótki sen. Jednak jeszcze zanim moje stopy spotkały się z zimnym parkietem, wszystko wróciło. Grudzień. Rozbita bombka. Adam.

Halucynacje niepokojącego kalibru.

Bo jak inaczej mogłam nazwać wspomnienie, które się wczoraj do mnie przykleiło? Ja się o nie nie prosiłam, ale najwyraźniej data w kalendarzu zrobiła swoje. Potrząsnęłam stanowczo głową, jakby to mogło rozproszyć czarne chmury spowijające moje myśli, i poczłapałam do łazienki. Nie spodziewałam się, że zdołam udawać, że wczorajszy wieczór nigdy się nie wydarzył, ale poranna rutyna skutecznie go oddalała od moich myśli. Tak jak praca, której absorbujący charakter wyjątkowo mi dziś odpowiadał.

Odpowiadał mi również w czasie, kiedy długi cień spowił moje życie. Praca była jedyną rzeczą, która nie zmieniła się, kiedy runął znany mi świat; tak, jak wiele spraw zaczęło jawić mi się jako pozbawione sensu, tak obowiązki ciągle dobrze mi robiły. Po miesiącu zwolnienia lekarskiego ponownie przekroczyłam próg firmy, dla której pracowałam od czasu studiów, a po dwóch latach byłam z powrotem wdrożona we wszystkie projekty. Nadgodziny, z których słynęła branża, stały się dla mnie bezpiecznym azylem i czasem, którego potrzebowałam, żeby odzyskać wiarę, że chociaż na tej płaszczyźnie mogłam jeszcze normalnie funkcjonować. Rozsypało się wszystko, a razem z tym wszystkim ja, ale sukcesy zawodowe szeptały mi z satysfakcją na ucho: tu jest bezpiecznie. Tu się nic nie zmieni. I nie kłamały. Dryfowałam w tej swojej bezpiecznej przystani, biorąc dodatkowe zlecenia, nie uskarżając się i czerpiąc z tego dobrodziejstwa garściami.

Tak też było dziś. Właśnie jak co dzień przedzierałam się przez obszerny materiał przesłany przez klienta, kiedy grobową ciszę gabinetu przeszył dźwięk przychodzącej wiadomości. Zdziwiona zerknęłam pobieżnie na ekran telefonu. I prędzej spodziewałabym się zobaczyć ducha, niż imię tego konkretnego nadawcy.

Hej, El. Czy ta wiadomość to dobry pomysł? Pewnie nie. Ale i tak chciałbym życzyć Ci miłego dnia, pisał Bartek. Był dość zawzięty jak na kogoś, komu dziewczyna bez powodu uciekła z randki.

Niekoniecznie, odpowiedziałam w myślach, jednak nie miałam odwagi tego zwerbalizować. W zamian wystukałam szybko: Hej, Bartek. Dzięki za wiadomość i natychmiast się skrzywiłam. Dzięki za wiadomość? Kto tak jeszcze mówił? Najwyraźniej zaszyłam się w swojej samotności bardziej niż chciałabym przyznać.

Z westchnieniem skasowałam wszystko i zaczęłam od nowa. Cześć, fajnie, że się odezwałeś. Fajnie? Uciekłaś mu wczoraj ze spotkania, do cholery. Wdusiłam backspace z cichym syknięciem irytacji, które zwiastowało jeszcze kilka prób. W końcu dałam sobie spokój i pozostawiłam wiadomość bez odpowiedzi. Będzie musiała zaczekać na lepsze czasy.

❄❄❄

Kiedy po całym dniu rozmów z klientami wróciłam do domu i z ulgą zrzuciłam z nóg wysokie kozaki, nie miałam już w zanadrzu żadnych rozpraszaczy. Minęły całe lata od czasów, kiedy codziennie po pracy biegłam na jakieś spotkania towarzyskie. Nie pamiętałam, kiedy widziałam się z którąś z koleżanek na plotkach ani kiedy ostatnio piłam drinka w pubie. Nie, żebym się żaliła – to była droga, którą sama wybrałam. I chociaż dzisiaj bardzo przydałby mi się jakiś rozpraszacz, w gruncie rzeczy nie mogłam znieść nawet myśli o niezręcznym spotkaniu, na którym moje dawne koleżanki pytałyby kurtuazyjnie co tam u mnie słychać, jednocześnie mając wypisane na twarzy, że doskonale wszystko wiedzą z zaufanej poczty pantoflowej. I że mają na ten temat wyrobioną, jedyną słuszną opinię.

Kiedy spadnie szklany śniegWhere stories live. Discover now