12 grudnia

47 13 1
                                    

Przez jedną straszną chwilę nic się nie działo. Trwaliśmy na swoich miejscach, wpatrując się to w siebie, to w szczątki ozdoby. Już miałam się odezwać i zacząć przepraszać, kiedy delikatna mgiełka zamigotała między kawałkami rozbitego szkła.

– To kwestia wiary – powtórzyłam z zaskoczeniem za Arkiem i gestem poprosiłam, żeby podszedł. Jeszcze nim zdążyłam wskazać na mleczną poświatę oplatającą mi nogi, obraz zamigotał, rozmazał się i zaczął ukazywać kształty. Udało się. Razem otworzyliśmy wspomnienie.

Zaskoczona spojrzałam na mężczyznę. Oniemiały wodził wzrokiem po mieszkaniu, które zmieniło się nie do poznania. Znów stół otaczali wszyscy moi bliscy, w kącie lśniła olbrzymia choinka, a całe pomieszczenie było wypełnione blaskiem uśmiechów i gwarem rozmów. Dziadek rozdawał właśnie wszystkim opłatek. Czternastoletnia już Eleonora porwała kawałek i zaczęła lawirować między dorosłymi, żeby jako pierwsza dotrzeć do Adama.

Podążyłam za nią i dostrzegłam wielkiego fioletowego siniaka pod okiem chłopaka.

– Co ci się stało? – zapytała dziewczyna.

– Miałem małą różnicę poglądów z Arkiem – odpowiedział dokładnie w momencie, kiedy stojący tuż obok mnie Arek odparł:

– Przywaliłem mu jak cholerny gówniarz.

– Byliście wtedy gówniarzami. – Zachichotałam.

– To nie dawało mi prawa… Nigdy o tym nie gadaliśmy. Jak to u dzieciaków, w końcu rozeszło się po kościach, ale kiedy zabrakło Adama… Nie wiem, może to głupie, ale znowu mi to zaczęło ciążyć. Że nie przeprosiłem.

Uśmiechnęłam się współczująco. Nie zliczyłabym słów i sytuacji, które pragnęłam cofnąć. Za które już nigdy miałam nie przeprosić Adama. Usłyszeć, że mi wybacza. W tej materii Arek akurat miał więcej szczęścia.

– Pamiętam tamte święta. Słuchaj uważnie. – Mrugnęłam do niego, a on posłusznie zamilkł, wpatrując się w napięciu w młodszą wersję swojego przyjaciela. Wszyscy zebrani w pokoju już zdążyli złożyć sobie życzenia i zaczęli ustawiać się w kolejce do Eleonory i Adama zatopionych w rozmowie.

– Dokończymy później – mruknął Adam i odwrócił się do rodziców, żeby przełamać się z nimi opłatkiem.

– No i co? – Zniecierpliwił się Arek.

– Dokończą później, słyszałeś – odparłam z uśmiechem. Do tej pory odwiedzałam wspomnienia z duszą na ramieniu, przepełniona bólem i tęsknotą. Teraz jednak, mając obok siebie Arka, poczułam się jak przewodniczka, która odkrywała przed nim niesamowity świat. Która potrafiła mu, a przy okazji sobie, wskazać, że powinien się tym delektować.

Wszyscy zasiedli do stołu, a my przysłuchiwaliśmy się rozmowom krzyżującym się nad potrawami. Młodsza wersja mnie miała jednak cechę, której do dziś nie potrafiłam się wyzbyć: wytrzymała tylko do ostatniej łyżki barszczu z uszkami. Kiedy osuszyła porcelanowy talerz, podeszła do chłopaka i szepnęła:

– Słyszałam, że rodziców trzeba odciążać z obowiązków.

Chłopak uśmiechnął się szelmowsko, w lot łapiąc intencję przyjaciółki.

– Ciociu, siedź sobie. – Zwrócił się do mojej mamy. – W tym roku Eli i ja będziemy podawać potrawy.

Oniemiała mama patrzyła na nich, jakby widziała ich pierwszy raz w życiu. Błyskawicznie przyjęli to za zgodę i popędzili do kuchni, a Arek i ja ruszyliśmy ich śladem. No cóż, młodsza Eli nie próżnowała.

– O co poszło? – Wypaliła bez ogródek, zaglądając do piekarnika, w którym dochodził pieczony karp. – Ja wiem, że chłopcy myślą, że rany wojenne dodają im męskości, ale żeby aż tak?

Kiedy spadnie szklany śniegKde žijí příběhy. Začni objevovat