16 grudnia

54 10 5
                                    

Całą noc nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, jak gdybym to tu i teraz przeżywała swój pierwszy pocałunek, a nie dawno zapomniana wersja mnie, oddalona od obecnej chwili o przeszło dekadę. Przyjemne ciepło zalegające mi w piersi mieszało się z bólem, tworząc słodko–gorzką bezsenność.

Wydarzenia w życiu dawnej Eli nabierały rumieńców, a ja wprost nie mogłam doczekać się kolejnych wspomnień, zupełnie jakbym śledziła wciągający serial, a nie własne życie. Kiedy wreszcie uznałam, że wypada już wstać z łóżka, przyrządziłam sobie gorącą czekoladę, po brzegi napełniłam wannę parującą wodą i wślizgnęłam się do niej z książką w dłoni. Minuty mijały, kolejne strumienie gorącej wody uzupełniały mój mały azyl, czekolada oblepiała mi wargi swoją gęstą słodyczą. Ustawiona w kącie łazienki świeczka migotała w półmroku, a jej zapach mieszał się z aromatem piany, która z każdą minutą coraz bardziej nikła w oczach. Przez błogą i wspaniale leniwą godzinę udawało mi się skupiać na celebrowaniu tego prawie świątecznego poranka, rozpraszając ciężkość nieprzespanej nocy. Jednak w końcu musiał nadejść moment, w którym moja wrodzona niecierpliwość ukłuła mnie natrętną myślą. Przecież możesz już obejrzeć kolejne wspomnienie. Nakazałam sobie zignorować ten pomysł i cieszyć się chwilą, jednak moja ulubiona cecha nie dawała za wygraną. Nie pozwalała się już dłużej oszukiwać, aż w końcu stało się jasne, że raz obudzona nie zniknie od tak sobie. Dlatego po kilku kolejnych minutach spędzonych na pertraktacjach z samą sobą i na wierceniu się w kąpieli, dałam w końcu za wygraną: wyskoczyłam z wanny, na ramiona zarzuciłam byle jak szlafrok i pognałam do drzewka, żeby uwolnić kolejną historię. Dziś padło na szklanego aniołka, którego skrzydełka w mgnieniu oka rozprysnęły się po zimnej podłodze.

Kiedy odłamki rozsypały się po starych deskach podłogowych, mleczna mgła wymalowała przede mną noc poprzedzającą Boże Narodzenie. Tym razem nie znajdowaliśmy się w mieszkaniu dziadków, a u którejś z koleżanek Adama, której rodzice byli na tyle wyluzowani, że pozwolili nam urządzić u siebie w domu konkurencję dla tradycyjnej pasterki. I mimo że z góry wiedzieli, że będzie ona maksymalnie odległa od konceptu, który sami kultywowali po kolacji wigilijnej, bez mrugnięcia okiem pozwolili nam przesiedzieć całą noc w pokoju na poddaszu gęsto obwieszonym kolorowymi łańcuchami.

– To co, prawda czy wyzwanie! – Zarządziła gospodyni, a ja spojrzałam niepewnie na Adama. Po tym, jak zaczęliśmy się spotykać, całkiem naturalnie dołączyłam do jego paczki znajomych, jednak na co dzień sprawiali dużo spokojniejsze wrażenie niż tamtego wieczoru. Najwyraźniej na niektórych magia świąt działała bardzo specyficznie.

– Zaraz, czekamy jeszcze na Arka – odparł Adam, a osiemnastoletniej mnie błysnęły oczy. Adam jednak zdawał się tego nie zauważać.

Nastoletnia Eli za żadne skarby nie przyznałaby się do tego nawet przed samą sobą, a co dopiero przed Adamem, ale Arek miał w sobie energię, która przyciągała mnie od naszego pierwszego spotkania. W zasadzie trudno było to wyjaśnić: nigdy nie byłam w niego wpatrzona tak, jak w urodę Adama. Nigdy nie byłam zafascynowana tym, co mówił ani nie dzieliliśmy żadnego hobby. A jednak momentalnie wywiązała się między nami relacja, której ani wtedy, ani nigdy później nie dzieliłam z nikim innym. I on najwyraźniej czuł to samo, bo lgnęliśmy do siebie jak ćmy do ognia.

Jeszcze nim chłopak się pojawił, na stół wjechały butelki pełne alkoholu.

– Twoi rodzice się nie wkurzą? – zapytałam, na co wszyscy, włącznie z Adamem, odpowiedzieli krzywymi uśmieszkami. Najwyraźniej to nie była pierwsza tego typu pasterka. Starając się zamaskować wyobcowanie, wzruszyłam dziarsko ramionami i zawołałam: – No to w takim razie zdrowie Nowonarodzonego!

– Zdrowie! – Podchwycili wszyscy i wypili kolejkę. Jak się szybko okazało, jedną z wielu tego wieczora. Kiedy wreszcie dołączył do nas spóźniony Arek, obładowany wyprawką wigilijną zapakowaną przez jego mamę i whisky podwędzonym tacie, byliśmy już nieźle wstawieni i prześcigaliśmy się, kto głośniej wyśpiewa swoją ulubioną piosenkę. Absolutnie żadne z nas, nawet Adam, nie trafiało w dźwięki, co podsumowywaliśmy niekontrolowanymi chichotami. Arek przewrócił oczami, posyłając Eli dyskretny uśmiech. Odpowiedziała, naturalnie, chichotem.

Kiedy spadnie szklany śniegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz