24 grudnia [część I]

37 9 2
                                    

Obudziłam się z zapomnianą już przeze mnie lekkością w sercu. To dziś! Przyszły Święta!

Dawno nie czułam takiej ekscytacji z tego powodu – z żadnego powodu – a świąteczna radość była wcale nie gorszą tradycją niż wielkie, wspólne Wigilie czy prezenty. Jako dziecko wierzyłam, że to Aniołek wybierał dla każdego ten jeden, idealny podarunek – a teraz przyszła pora, żebym ja uczyniła czyjeś Święta piękniejszymi. Był tylko jeden problem. Wylosowałam Bogdana.

Po naszym ostatnim kontakcie – bo wciąż ciężko było mi go nazywać rozmową – miałam wielkie obawy co do przebiegu Wigilii i tego, czy w ogóle się na niej pojawi. Mimo silnego postanowienia, jeszcze kilka razy walczyłam z równie silną pokusą, żeby poprosić Milenkę o podmianę losów. Ku mojej uldze, koniec końców udało mi się tego nie zrobić i dotrzeć do momentu, w którym mogłam sobie racjonalnie tłumaczyć, że przecież każdy już kupił prezenty.

A tłumaczenie pomagało. Tak zadecydował los, a ten ostatnio dał mi wyjątkowo jasno do zrozumienia, że istnieje, i nie ma nic wspólnego z przypadkiem. Dlatego zebrałam się w sobie i zaczęłam wymyślać możliwe prezenty, myśląc o tym, jak o pierwszym kroku do naprawy naszych relacji. Niestety, wzniosłe myśli nie przerodziły się w pomysły, a ja do ostatniej chwili rwałam sobie włosy z głowy. W końcu, zrezygnowana i rozczarowana własną nieudolnością, pojechałam do marketu i kupiłam butelkę whisky. Może nie był to wyszukany prezent, ale wiedziałam, że Bogdan gustował w tym trunku. A ten konkretny był naprawdę z górnej półki.

Godząc się z porażką, zawinęłam butelkę w ozdobny papier i wykaligrafowałam jego imię. Kiedy kładłam pudełeczko pod choinką, mój wzrok padł na ostatnią bombkę. Mieniła się refleksami złota, z dumą rzucając blask na cały pokój. Była prezentem od prababci i za nic nie chciałam się z nią rozstawać. Podobnie, jak nie chciałam rozstawać się z codziennymi spotkaniami z Adamem, zmarłymi członkami rodziny i cudownymi obrazkami ze świata, który już nie istniał. Wiedziałam jednak, że musiałam doprowadzić tę historię do końca.

Zanim jednak miało to nastąpić, została mi do zrobienia jeszcze jedna rzecz.

– Przepraszam – powiedziałam zamiast przywitania, kiedy tylko Arek odebrał telefon. – Naskoczyłam na ciebie jak jakaś idiotka, zresztą nie pierwszy raz. Za długo to wszystko trwało, to moje wyłączenie... Jestem przewrażliwiona na własnym punkcie i oczekuję od innych, że będą chodzić wokół mnie na paluszkach, a kiedy to robią, atakuję ich! Byłam niemożliwa. Ale przysięgam ci, teraz już naprawdę wszystko się zmieni. Pora zacząć znowu żyć. – Wydeklamowałam na jednym oddechu, najwyraźniej wprowadzając mężczyznę w konsternację. W westchnieniu ulgi, jakie po długiej chwili usłyszałam w słuchawce, tańczyła wesoła nuta. Arek się uśmiechał.

– Eli, nawet sobie nie wyobrażasz, jak wspaniale to słyszeć. Oprócz części o idiotce, akurat wtedy to ja spieprzyłem koncertowo. Tak jakby rozsądek miał być wyznacznikiem tego, co powinnaś czuć...

– Daj spokój. – Przerwałam stanowczo. Nie chciałam dłużej wykorzystywać niczyjej wyrozumiałości. Nadeszła pora, żeby wziąć odpowiedzialność za własne zachowanie. – Wybaczyłeś mi cztery lata milczenia, a ja bym miała rozpamiętywać jakieś słowa wypowiedziane w złości? Idą święta, po prostu o tym zapomnijmy.

– Z przyjemnością.

– To co, może jednak zmienisz zdanie i wpadniesz na Wigilię? Już prawie wszystko mam gotowe i nie uwierzysz, nawet kupiłam nowe bombki!

– Faktycznie, nie uwierzę. – Zaśmiał się. – Ale Eli, mówiłem poważnie. Rodzice już przylecieli, całe święta spędzę z nimi.

– O wow... To chyba pierwszy raz od ich wyprowadzki?

Kiedy spadnie szklany śniegWhere stories live. Discover now