Obudziłam się z zapomnianą już przeze mnie lekkością w sercu. To dziś! Przyszły Święta!
Dawno nie czułam takiej ekscytacji z tego powodu – z żadnego powodu – a świąteczna radość była wcale nie gorszą tradycją niż wielkie, wspólne Wigilie czy prezenty. Jako dziecko wierzyłam, że to Aniołek wybierał dla każdego ten jeden, idealny podarunek – a teraz przyszła pora, żebym ja uczyniła czyjeś Święta piękniejszymi. Był tylko jeden problem. Wylosowałam Bogdana.
Po naszym ostatnim kontakcie – bo wciąż ciężko było mi go nazywać rozmową – miałam wielkie obawy co do przebiegu Wigilii i tego, czy w ogóle się na niej pojawi. Mimo silnego postanowienia, jeszcze kilka razy walczyłam z równie silną pokusą, żeby poprosić Milenkę o podmianę losów. Ku mojej uldze, koniec końców udało mi się tego nie zrobić i dotrzeć do momentu, w którym mogłam sobie racjonalnie tłumaczyć, że przecież każdy już kupił prezenty.
A tłumaczenie pomagało. Tak zadecydował los, a ten ostatnio dał mi wyjątkowo jasno do zrozumienia, że istnieje, i nie ma nic wspólnego z przypadkiem. Dlatego zebrałam się w sobie i zaczęłam wymyślać możliwe prezenty, myśląc o tym, jak o pierwszym kroku do naprawy naszych relacji. Niestety, wzniosłe myśli nie przerodziły się w pomysły, a ja do ostatniej chwili rwałam sobie włosy z głowy. W końcu, zrezygnowana i rozczarowana własną nieudolnością, pojechałam do marketu i kupiłam butelkę whisky. Może nie był to wyszukany prezent, ale wiedziałam, że Bogdan gustował w tym trunku. A ten konkretny był naprawdę z górnej półki.
Godząc się z porażką, zawinęłam butelkę w ozdobny papier i wykaligrafowałam jego imię. Kiedy kładłam pudełeczko pod choinką, mój wzrok padł na ostatnią bombkę. Mieniła się refleksami złota, z dumą rzucając blask na cały pokój. Była prezentem od prababci i za nic nie chciałam się z nią rozstawać. Podobnie, jak nie chciałam rozstawać się z codziennymi spotkaniami z Adamem, zmarłymi członkami rodziny i cudownymi obrazkami ze świata, który już nie istniał. Wiedziałam jednak, że musiałam doprowadzić tę historię do końca.
Zanim jednak miało to nastąpić, została mi do zrobienia jeszcze jedna rzecz.
– Przepraszam – powiedziałam zamiast przywitania, kiedy tylko Arek odebrał telefon. – Naskoczyłam na ciebie jak jakaś idiotka, zresztą nie pierwszy raz. Za długo to wszystko trwało, to moje wyłączenie... Jestem przewrażliwiona na własnym punkcie i oczekuję od innych, że będą chodzić wokół mnie na paluszkach, a kiedy to robią, atakuję ich! Byłam niemożliwa. Ale przysięgam ci, teraz już naprawdę wszystko się zmieni. Pora zacząć znowu żyć. – Wydeklamowałam na jednym oddechu, najwyraźniej wprowadzając mężczyznę w konsternację. W westchnieniu ulgi, jakie po długiej chwili usłyszałam w słuchawce, tańczyła wesoła nuta. Arek się uśmiechał.
– Eli, nawet sobie nie wyobrażasz, jak wspaniale to słyszeć. Oprócz części o idiotce, akurat wtedy to ja spieprzyłem koncertowo. Tak jakby rozsądek miał być wyznacznikiem tego, co powinnaś czuć...
– Daj spokój. – Przerwałam stanowczo. Nie chciałam dłużej wykorzystywać niczyjej wyrozumiałości. Nadeszła pora, żeby wziąć odpowiedzialność za własne zachowanie. – Wybaczyłeś mi cztery lata milczenia, a ja bym miała rozpamiętywać jakieś słowa wypowiedziane w złości? Idą święta, po prostu o tym zapomnijmy.
– Z przyjemnością.
– To co, może jednak zmienisz zdanie i wpadniesz na Wigilię? Już prawie wszystko mam gotowe i nie uwierzysz, nawet kupiłam nowe bombki!
– Faktycznie, nie uwierzę. – Zaśmiał się. – Ale Eli, mówiłem poważnie. Rodzice już przylecieli, całe święta spędzę z nimi.
– O wow... To chyba pierwszy raz od ich wyprowadzki?
YOU ARE READING
Kiedy spadnie szklany śnieg
General FictionEleonora od zawsze kocha święta, ale tandetna otoczka ciągnąca się już od października zniszczyła jej wszystkie ukochane wspomnienia z dzieciństwa. Tylko czy rzeczywiście taki drobiazg może odebrać człowiekowi magię noszoną głęboko w sercu...? Eli s...