20 grudnia

44 10 2
                                    

Kiedy tylko otworzyłam oczy, szybko sięgnęłam po telefon. Z bijącym sercem przeglądałam powiadomienia spływające przez noc i bardzo starałam się udawać, że ukłucia żalu wcale się nie panoszyły w moim sercu.

– Czego ty się spodziewałaś? – ofuknęłam samą siebie, wlokąc się do ekspresu do kawy. Jak ostatnia idiotka pozwoliłam sobie przyzwyczaić się do tego, że Arek znosił wszystkie moje wyskoki bez mrugnięcia okiem. I że Bartek zabiegał o moją uwagę nawet, kiedy bezlitośnie go ignorowałam. Nie miałam wątpliwości, że w obydwu przypadkach postąpiłam słusznie wycofując się z relacji, jednak czekanie na wiadomości od nich było po prostu bezczelne. Nie mogłam zjeść ciastka i mieć ciastka. Nie mogłam bawić się ludźmi, żeby przez chwilę poczuć się lepiej.

– I co byś zrobiła, gdyby któryś napisał? – perorowałam dalej sama do siebie, dolewając śmietanki do czarnej jak smoła kawy. – Nie możesz mówić ludziom, że nie będziesz się z nimi spotykać i jednocześnie czekać na propozycję spotkania, geniuszu.

Upiłam łyk cudownego napoju i przymknęłam z zadowoleniem oczy. Niewiele rzeczy z dawnego życia nadal potrafiło sprawić mi przyjemność, jednak picie kawy było jednym z tych niezachwianych rytuałów. Mogłabym przysiąc, że czułam, jak kofeina krąży w moich żyłach, paradoksalnie uspokajając moje niepokoje. Oczywiście, że nie napiszą. Nie powinni. A ja nie powinnam na to czekać.

Odstawiłam kubek i ruszyłam do choinki. Szklany prezencik uderzył o podłogę, wzrok mi się zamglił – i już byłam w przeszłości. Powód, dla którego chciałam jak najszybciej odhaczyć dzisiejsze wspomnienie, był prosty – dwudziestodwuletnia Eli przeżyła bardzo podobną Wigilię jak jej o rok młodsza wersja. A przynajmniej do pewnego momentu.

Po tym, jak Adam nie przyjechał na święta, mimo wszystko na niego czekałam. Tłumaczyłam sobie jego decyzję, racjonalizowałam słowa, którymi mnie przekonywał. A kiedy wreszcie nadszedł upragniony luty, Adam oznajmił nam, że dostał szansę od losu. Jego stypendium zostało przedłużone o kolejne dwa lata, a on otrzymał propozycję stażu u lidera branży. A ja... nie wiedziałam, co o tym sądzić. W pierwszym odruchu zdominowała mnie wściekłość, ale ułamek sekundy później znów pojawiły się znienawidzone przeze mnie myśli: to naprawdę jest szansa, nie bądź taką dziewczyną. Dobra partnerka cieszyłaby się razem z nim, a nie myślała o sobie. Cholera, nawet wtedy mnie uwierały, a mimo to ani razu nie ośmieliłam się ich zakwestionować. Byłam taką idiotką.

Tak więc w roku dwa tysiące piętnastym moja Wigilia przebiegała bliźniaczo podobnie do poprzedniej. A mimo to coś się zmieniło. Między jeszcze bardziej rozbitą Eleonorę i jej przesuwanie jedzenia na talerzu a tradycyjną świąteczną sielankę wkradła się zmiana nastrojów w rodzinie. Od momentu, kiedy Adam ogłosił swoje wielkie plany, jego rodzice przestali wygłaszać dyplomatyczno–obronne mowy, a jego mama stała się moim wielkim oparciem. Co prawda czasami ojcu Adama wymykały się peany na cześć syna, jednak nie mogłam go za to winić – w gruncie rzeczy nie mogłam oczekiwać, że będę dla nich ważniejsza od ich własnego dziecka.

– Skarbie, nie możesz żyć w zawieszeniu – powiedziała Róża, przykrywając roztrzęsioną dłoń dwudziestodwuletniej Eli swoją. – Jesteś młodziutka, to twoje najlepsze lata. Adam jest moim synem, ale nie mam sumienia oczekiwać od ciebie, że będziesz na niego czekać.

Zaskoczona Eli spojrzała na nią z mieszaniną zakłopotania i wdzięczności. Odwzajemniła uścisk dłoni, a w głowie zakwitła jej myśl. Z perspektywy czasu wiedziałam, że nie była dobra ani rozsądna. Była podyktowana nieoczekiwanym przyzwoleniem i nagłą potrzebą poczucia, że żyję.

Wspomnienie było na tyle łaskawe, że nie odmalowało przede mną scen, które rozegrały się po kolacji wigilijnej, jednak chcąc nie chcąc i tak pamiętałam je ze szczegółami. Już tradycyjnie zamiast na pasterkę wybrałam się na imprezę – tym razem do Kami. Tamta impreza jednak różniła się od pozostałych. Jako nastolatka nigdy się nie wychylałam, uczepiona Adama, któremu towarzyszyłam. Z kolei po jego wyjeździe siedziałam smętna w kącie, zagryzając tęsknotę kolejnymi porcjami makówek. I chociaż jeszcze w wigilijny poranek mogłabym przysiąc, że powtórzę rytuał z poprzedniego roku, nieoczekiwana rozmowa z Różą coś we mnie odblokowała. Coś, o czego istnieniu nie mogła wiedzieć, a o czym ja wolałam udawać, że nie istnieje.

Kiedy spadnie szklany śniegDove le storie prendono vita. Scoprilo ora