9 grudnia

52 12 1
                                    

Od rana pracowałam ze zdwojoną siłą. Każdemu zadaniu poświęcałam dwa razy więcej uwagi i angażowałam się w każdą nieznaczącą rozmowę w biurze. Nawet wykonałam obowiązki stażystów, za którymi jak zwykle ciągnął się długi ogon pogrzebanych deadlinów – wszystko, byle nie myśleć o wspomnieniach, które jeszcze do wczoraj przynosiły mi ukojenie. I mimo że przecież byłam świadoma, co się w nich działo, zrozumienie dokąd prowadzi ścieżka utkana z bombek skutecznie odebrało mi tę na nowo odkrytą radość. Czy nie mogłam po prostu zostać w starych, dobrych czasach, otoczona obrazkami, które przynosiły mi choć trochę spokoju? Czy nie o to powinno chodzić tej podobno dobrodusznej choince?

Westchnęłam. Mogłam narzekać na nieczułość bombek przy dobieraniu historii i bać się spotkania z kolejnymi, ale jedno musiałam przyznać: zaczarowane wspomnienia popychały mnie do dobrych rzeczy. Do wsparcia dziadka. Do konfrontacji z Baśką. Do odezwania się do Arka. To ostatnie napawało mnie wyjątkowym rodzajem szczęścia.

Cieszę się, że odnowiliśmy kontakt. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, wystukałam szybko i wysłałam do Arka, nim zdążyłam się rozmyślić. Jeszcze parę dni temu mogłabym przysiąc, że nasze drogi więcej się nie przetną, tymczasem okazał się być jedyną osobą, na którą mogłam liczyć w tym szaleństwie. Rodzice byli przekonani, że już sobie poradziłam z przeszłością, o czym skrupulatnie ich zapewniałam wbrew bólowi, jaki to wywoływało. Dziadek opłakiwał stratę babci i chociaż jechaliśmy na tym samym wózku, powinien otrzymywać wsparcie, a nie go udzielać. Natomiast moja własna siostra uważała, że było ze mną coś bardzo nie tak, bo nie potrafiłam pod jej dyktando przestać czuć. Nawet niespodziewany dar po babci, który okazał się być czymś więcej niż piękną pamiątką, zdawał się obracać przeciwko mnie. Moje życie obrało tor, którego absolutnie się nie spodziewałam i na który nie byłam gotowa. Dużo prościej było dryfować gdzieś na ćmiącym, ale powoli rozmywającym granice bólu niż przeprowadzać na nim inwazyjną operację.

Dla mnie też, kliknięcie wyrwało mnie z letargu. Uśmiechnęłam się. Wczorajsze przeprosiny przeciągnęły się do spotkania, które wystarczyło, żebym znów czuła, jak byśmy rozmawiali na co dzień. Jak byśmy ponownie dzielili każdą błahostkę, do przesady się nią zachwycając. Jakby nie stały między nami te długie, zimne trzy lata, kiedy milczenie dudniło nam w uszach. Znowu mogliśmy to mieć. Tylko czy faktycznie było to jeszcze możliwe w tej nowej rzeczywistości?

Z westchnieniem wyjrzałam przez okno. W głowie kłębiły mi się tabuny myśli, a ja byłam absolutnie nieproduktywna. Co nie umknęło uwadze moich kolegów z pokoju, którzy cały dzień rzucali mi ukradkowe spojrzenia, nie śmiejąc zapytać. I dobrze. Kto wie, jak by im się oberwało. Kiedy zegar wskazał piętnastą, poderwałam się z krzesła i w biegu narzuciłam na siebie płaszcz. Po raz pierwszy od nie wiem jak dawna wychodziłam z pracy o czasie. Ale skoro dziś i tak nie potrafiłam nic zrobić, komu by to mogło zaszkodzić? Pozdrowiłam wszystkich autorów niewybrednych komentarzy wzruszeniem ramion i ruszyłam prosto do miasta. Na jarmarku, jeszcze pustawym, czekał już Bartek.

– Jesteś! – Rozpromienił się.

– Przecież obiecałam. To gdzie ten kostium pięknej elfki?

Mężczyzna uśmiechnął się od ucha do ucha i wyjął zawiniątko. Mimo że strój był złożony w niedorzecznie małą kostkę, i tak nie udało się ukryć jego pstrokatości. Paczuszka mieniła się czerwono-zielonymi ziarenkami brokatu, złośliwie puszczając mi oczko. Masz co chciałaś, parsknęłam w duchu.

Tymczasem Bartek zaprowadził mnie do budki dla personelu i rzucił elfie pokrowce na buty.

– No to niech dzieje się magia – powiedział, zamykając za mną drzwi. Sam miał już na sobie strój renifera owiniętego kolorowymi lampkami.

Kiedy spadnie szklany śniegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz