11 grudnia

49 12 5
                                    

Trzęsącymi się dłońmi wybrałam numer. Nie używałam od kilku dobrych lat, i to na własne życzenie. Czy Kama odbierze? Czy w ogóle dalej używa tego numeru? Czy dalej ma zapisany mój? Było tyle niewiadomych, na których skupiłam się do tego stopnia, że nie wzięłam pod uwagę innej możliwości.

– Eli? To ty? – odezwał się tak dobrze mi znany głos. – Stało się coś?

– Nie, dlaczego? Cześć. Posłuchaj, ja… Chciałam pogadać. Przeprosić. Możemy się spotkać?

– Żartujesz, prawda? – Prychnęła kobieta, a mnie zmroziło. Przygotowałam się na wszystko, tylko nie na wrogość.

– Nie… Kami, posłuchaj. Wiem, że zachowałam się okropnie, ale teraz, kiedy… Teraz po prostu to do mnie zaczęło docierać. Nie byłam wtedy sobą, wiesz o tym.

– To ty posłuchaj. Wiem, że spotkała cię straszna tragedia i nie było dnia, żebym o tym nie myślała. Ale byłam przy tobie, dla ciebie! Wszyscy byliśmy! A ty jak się odwdzięczyłaś?

– Wiem! Wiem. Nie byłam w stanie tego wszystkiego ogarnąć. Ale teraz sądzę, że jestem. I że chcę. Możemy się spotkać? Proszę? Chciałabym ci wszystko wyjaśnić. Przeprosić.

– Przeprosiny przyjęte. Ale nie mam ochoty się z tobą widzieć. Uszanuj to, proszę.

Nim zdążyłam otworzyć usta, rozległ się dźwięk przerwanego połączenia, a ja stałam z telefonem przy uchu, bezmyślnie wsłuchując się w miarowe sygnały. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Tkwiłam tak długie minuty, aż wreszcie odrzuciłam telefon na kanapę. Aparat odbił się od miękkich poduszek, ze wściekłym hukiem upadając na podłogę, nie zrobiło to jednak na mnie najmniejszego wrażenia. Zaaferowana zaczęłam wchodzić w te i we wte, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.

Nie do końca umiałam powiedzieć, czy byłam smutna czy wkurzona – ale z całą pewnością nie sądziłam, żebym zasługiwała na takie traktowanie. A może właśnie zasługiwałam? Dlatego odcięłam się od ludzi – żeby nie słuchać ich wyobrażeń na temat tego, co powinnam, i nie oglądać zawodu malującego się na ich twarzach. Niezależnie od tego, jak bardzo starali się mi pomóc, zawsze mieli opinię na temat źródła problemu. Opinię, do której nie mieli prawa.

W nagłym przypływie potrzeby zobaczenia kogoś, na kogo zawsze mogłam liczyć, zapragnęłam uwolnić kolejne wspomnienie. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że było to myślenie do bólu idealizujące, ale przekonywałam się, że przecież nadal dryfowałam w bezpiecznych rejonach. Według moich obliczeń miałam dziś zobaczyć rok dwa tysiące szósty. Czas, kiedy byliśmy nadal dziećmi. Kiedy nic złego nie mogło się między nas wedrzeć. Niewiele myśląc strąciłam bombkę z dolnej gałązki. Kolorowe szkło rozsypało się po podłodze, sącząc kolejną opowieść.

Znów był czas otwierania prezentów. Jak zwykle wszyscy ścisnęli się przy choince, niecierpliwie czekając na swoją kolej. Każdy obdarowany bez pardonu rozrywał warstwy papieru, a pokój wypełniały okrzyki zachwytu. Tamtego roku, jako dumna trzynastolatka, zażyczyłam sobie pierwsze kosmetyki. I chociaż ofiarodawca wziął sobie bardzo do serca komentarze mamy, że to jeszcze za wcześnie na mocny makijaż, Eli i tak strasznie się cieszyła na podarowane jej akcesoria, z dumą prezentując je każdemu zainteresowanemu. I w zasadzie niezainteresowanymu też.

Przebiegłam wzrokiem po rodzinie. Wszyscy zdawali się być szczęśliwi, i naprawdę zadowoleni z prezentów. Nie wiedziałam, czy to ta magia świąt, czy naprawdę od zawsze tak uważnie się słuchaliśmy, ale mogłabym przysiąc, że co roku podarunki były trafione. Zagapiłam się na ciocię Milenkę, mierzącą przed lustrem sweter w idealnie pasującym jej kolorze. Uśmiechnęłam do dziadka, który obracał w dłoniach makietę pociągu do samodzielnego złożenia. Obserwowałam babcię, która w skupieniu studiowała kartę podarunkową do jej ulubionej księgarni. I mogłabym pewnie śledzić ich reakcje bez końca, gdyby uwaga wszystkich nie skupiła się na Adamie, który wykrzyknął na cały głos:

Kiedy spadnie szklany śniegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz