Tamtego sylwestra faktycznie spędziliśmy w Belgradzie. A przynajmniej tak się czuliśmy, słuchając Adasiowych opowieści pełnych pasji i nadziei na wyjazd. U naszych stóp miasto wiło się alejkami ze zdjęć i wycinków z gazet, utkane małymi rączkami na babcinym dywanie. Chłopak, zgodnie z prognozami małej Eli, faktycznie był zbyt chory, żeby wybrać się na tak daleką wyprawę, jednak przed sylwestrem było już z nim na tyle dobrze, że rodzice pozwolili mu towarzyszyć mi w ten wieczór, który spędzałam z dziadkami w ich mieszkaniu. Bogdan wyszukał nawet stare filmy o turystyce i przyrodzie w Jugosławii, które dziadek puścił nam na magnetowidzie, aranżując dla nas swoisty wieczór filmowy. Nie spaliśmy chyba do drugiej, prześcigając się wymyślnymi historiami o tym, jak szalone lato spędzimy kiedyś na Bałkanach. Nawet dziadkowie dali się w to wciągnąć, opowiadając historie, jak ich znajomi wyjeżdżali tam kiedyś na handel. I chociaż nasze małe główki nie do końca umiały pojąć sensu tych opowieści, te działały na naszą wyobraźnię. I w ten sposób powitaliśmy właśnie rok 2005: wielkimi marzeniami na przyszłość.
Adam na swój wymarzony wyjazd nie musiał długo czekać. Rodzice, w tajemnicy przed nim, przełożyli plany z sylwestra na Boże Narodzenie i postanowili zostać na miejscu aż do Serbskiego Nowego Roku. Wraz z Basią i kuzynostwem byliśmy okropnie niepocieszeni, że Adaś jechał spełniać marzenia, podczas gdy my musieliśmy wrócić po przerwie świątecznej do szkół, jednak teraz, z perspektywy czasu, byłam wdzięczna losowi za to, że chłopiec mógł wybrać się z rodzicami na tę upragnioną wycieczkę. Tak, jak zawsze był pozytywną osobą, tak po powrocie zaczął lśnić blaskiem, którego jeszcze nigdy u nikogo nie widziałam. Wtedy brałam to po prostu za wyjątkową ekscytację, ale po latach zrozumiałam: Adam odnalazł wtedy swoje miejsce na ziemi. I chociaż to w Polsce mieszkał, a Serbii nie odwiedzał wcale tak często, to wystarczyło, żeby tamtego dnia w sercu otworzyła mu się nowa przegródka. Na starą-nową tożsamość, z której już zawsze był dumny.
❄❄❄
Co porabia moja ulubiona elfka? Wiadomość Bartka zastała mnie w kuchni, kiedy z braku lepszego zajęcia leniwie wpatrywałam się w krople kawy wypływające z ekspresu. Pokręciłam głową. Zwykłe dzień dobry naprawdę by wystarczyło.
Najprościej byłoby zapytać ją osobiście ;), odpowiedziałam.
Zapytałem, ale jak zwykle mnie zbywa :< To chyba tak naprawdę jest księżniczka z wysokiej wieży, a ja mam lęk wysokości.
Parsknęłam śmiechem. Może i robiłam uniki w relacji z Bartkiem, ale przekomarzanie z nim sprawiało mi szczerą radość. Chłopak był ponadprzeciętnie inteligentny i każda słowna przepychanka była dla mnie nie lada wyzwaniem. Wreszcie działo się coś, w czym miałam ochotę uczestniczyć. I co nie wywoływało we mnie niekończących się wyrzutów sumienia.
Wysokości fizycznej czy wysokości majestatycznej?, wystukałam szybko, dumna z uszczypliwości.
Myślałem tylko o tej pierwszej, ale dzięki za uświadomienie. Pomogło, zero presji.
Do usług ;) Miłego dnia, książę.
Teraz to już na pewno!, odpisał, a w ślad za SMS-em przyszło zbliżenie na jego twarz wyszczerzoną w uśmiechu i uniesiony do góry kciuk. Przewróciłam oczami. Ten facet był niemożliwy.
Zamknęłam zdjęcie i wybrałam numer mamy. Jak już zaczęłam odbywać swoje telefoniczne rytuały, należało załatwić i to; w końcu dalej wisiała mi obiecany przepis na babcin sernik. Odpowiedziało mi wahanie okupione pełną napięcia ciszą.
– Mamo? – Ponagliłam. – Znalazłaś czy nie? Bardzo bym go chciała upiec dziadkowi. Albo przynajmniej spróbować, czarów babci nikt nie przebije.
BẠN ĐANG ĐỌC
Kiedy spadnie szklany śnieg
Tiểu Thuyết ChungEleonora od zawsze kocha święta, ale tandetna otoczka ciągnąca się już od października zniszczyła jej wszystkie ukochane wspomnienia z dzieciństwa. Tylko czy rzeczywiście taki drobiazg może odebrać człowiekowi magię noszoną głęboko w sercu...? Eli s...