10 grudnia

48 12 0
                                    

Tamtego sylwestra faktycznie spędziliśmy w Belgradzie. A przynajmniej tak się czuliśmy, słuchając Adasiowych opowieści pełnych pasji i nadziei na wyjazd. U naszych stóp miasto wiło się alejkami ze zdjęć i wycinków z gazet, utkane małymi rączkami na babcinym dywanie. Chłopak, zgodnie z prognozami małej Eli, faktycznie był zbyt chory, żeby wybrać się na tak daleką wyprawę, jednak przed sylwestrem było już z nim na tyle dobrze, że rodzice pozwolili mu towarzyszyć mi w ten wieczór, który spędzałam z dziadkami w ich mieszkaniu. Bogdan wyszukał nawet stare filmy o turystyce i przyrodzie w Jugosławii, które dziadek puścił nam na magnetowidzie, aranżując dla nas swoisty wieczór filmowy. Nie spaliśmy chyba do drugiej, prześcigając się wymyślnymi historiami o tym, jak szalone lato spędzimy kiedyś na Bałkanach. Nawet dziadkowie dali się w to wciągnąć, opowiadając historie, jak ich znajomi wyjeżdżali tam kiedyś na handel. I chociaż nasze małe główki nie do końca umiały pojąć sensu tych opowieści, te działały na naszą wyobraźnię. I w ten sposób powitaliśmy właśnie rok 2005: wielkimi marzeniami na przyszłość.

Adam na swój wymarzony wyjazd nie musiał długo czekać. Rodzice, w tajemnicy przed nim, przełożyli plany z sylwestra na Boże Narodzenie i postanowili zostać na miejscu aż do Serbskiego Nowego Roku. Wraz z Basią i kuzynostwem byliśmy okropnie niepocieszeni, że Adaś jechał spełniać marzenia, podczas gdy my musieliśmy wrócić po przerwie świątecznej do szkół, jednak teraz, z perspektywy czasu, byłam wdzięczna losowi za to, że chłopiec mógł wybrać się z rodzicami na tę upragnioną wycieczkę. Tak, jak zawsze był pozytywną osobą, tak po powrocie zaczął lśnić blaskiem, którego jeszcze nigdy u nikogo nie widziałam. Wtedy brałam to po prostu za wyjątkową ekscytację, ale po latach zrozumiałam: Adam odnalazł wtedy swoje miejsce na ziemi. I chociaż to w Polsce mieszkał, a Serbii nie odwiedzał wcale tak często, to wystarczyło, żeby tamtego dnia w sercu otworzyła mu się nowa przegródka. Na starą-nową tożsamość, z której już zawsze był dumny.

❄❄❄

Co porabia moja ulubiona elfka? Wiadomość Bartka zastała mnie w kuchni, kiedy z braku lepszego zajęcia leniwie wpatrywałam się w krople kawy wypływające z ekspresu. Pokręciłam głową. Zwykłe dzień dobry naprawdę by wystarczyło.

Najprościej byłoby zapytać ją osobiście ;), odpowiedziałam.

Zapytałem, ale jak zwykle mnie zbywa :< To chyba tak naprawdę jest księżniczka z wysokiej wieży, a ja mam lęk wysokości.

Parsknęłam śmiechem. Może i robiłam uniki w relacji z Bartkiem, ale przekomarzanie z nim sprawiało mi szczerą radość. Chłopak był ponadprzeciętnie inteligentny i każda słowna przepychanka była dla mnie nie lada wyzwaniem. Wreszcie działo się coś, w czym miałam ochotę uczestniczyć. I co nie wywoływało we mnie niekończących się wyrzutów sumienia.

Wysokości fizycznej czy wysokości majestatycznej?, wystukałam szybko, dumna z uszczypliwości.

Myślałem tylko o tej pierwszej, ale dzięki za uświadomienie. Pomogło, zero presji.

Do usług ;) Miłego dnia, książę.

Teraz to już na pewno!, odpisał, a w ślad za SMS-em przyszło zbliżenie na jego twarz wyszczerzoną w uśmiechu i uniesiony do góry kciuk. Przewróciłam oczami. Ten facet był niemożliwy.

Zamknęłam zdjęcie i wybrałam numer mamy. Jak już zaczęłam odbywać swoje telefoniczne rytuały, należało załatwić i to; w końcu dalej wisiała mi obiecany przepis na babcin sernik. Odpowiedziało mi wahanie okupione pełną napięcia ciszą.

– Mamo? – Ponagliłam. – Znalazłaś czy nie? Bardzo bym go chciała upiec dziadkowi. Albo przynajmniej spróbować, czarów babci nikt nie przebije.

Kiedy spadnie szklany śniegNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ