5. Egzorcysta

209 9 3
                                    

Gdy chodzi się do jednej szkoły przez trzy lata z rzędu powinno się już znać wszystkich, a przynajmniej ich rozpoznawać, przynajmniej takie jest założenie, jednak tajemniczy chłopak ze stacji benzynowej tak umiejętnie potrafił wtopić się w tło, że dopóki nie wiedziało się kogo szukać istniała bardzo duża szansa, że po prostu przeoczysz niepozornego ucznia w nienagannym mundurku i okularach. Był mistrzem w ukrywaniu swojej przystojnej twarzy i hipnotyzujących, błękitnych oczu. Sama tym razem bawiłam się w stalkera i kilka razy udało mi się go wyłapać w tłumie, ale zawsze, gdy mi się to udawało już po chwili znikał. Chodził ze spuszczoną głową, niczym nie wyróżniającym się czarnym plecakiem oraz roztrzepanymi włosami które też przyczyniały się do zmiany jego wizerunku. Za każdym razem byłam pod wrażeniem.

Stałam się o wiele lepiej świadoma jego obecności i coraz bardziej wyczulałam się na chłopaka. Byłam czujna dwadzieścia cztery godziny na dobę. Męczące, ale do przezwyciężenia.

Siedziałam w klasie korzystając z pozostałości przerwy i sprawdzałam maile, które przysyłali do mnie uczniowie z podrobionymi lub też nie dowodami odnoście zakładów. Parę ludzi zarobi dzisiaj trochę pieniędzy. Byłam zaskoczona wynikami zakładu, z których wynikało, że dziś na stołówce jako deser podadzą pudding zamiast pizzy. Niestety jak na razie w tej szkole nie działo się nic ciekawszego, dlatego mój biznes kręcił się wokół takich właśnie bzdet.

Podskoczyłam, kiedy znikąd na mojej ławce wylądowała krwistoczerwona róża pełna kolców, które nie zostały usunięte. Przełknęłam bojąc się spojrzeć w górę, ale nie byłam jakimś tchórzem, który myśli, że jak się kogoś nie widzi, to ta osoba też cię nie zauważy. Przełknęłam ciężko i poderwałam głowę natrafiając na ciemnozielone tęczówki. W jednej chwili cały strach uleciał zastąpiony złością, obrzydzeniem i o dziwo odrobiną rozczarowania. Miałam nadzieję na ponowną konfrontacje z nieznajomym, a tymczasem musiałam ponownie użerać się z Thornem. Ten chłopak chyba postanowił sobie za cel uprzykrzać mi życie. Musiałam mu przyznać, był wytrwały i starał się jak mógł.

- Co ty znowu robisz?

- Podarowuję mojej kobiecie kwiat - odpowiedział jakby nigdy nic.

- Nie jestem twoja kobietą, idioto i zapamiętaj to sobie raz a dobrze.

Już kolejny raz mi coś daje lub próbuje udowodnić. W ciągu ostatnich czterech dni przychodził do mnie po kilka razy. Najpierw drogie czekoladki, które na jego oczach wyrzuciłam do śmieci, potem znów przepraszał, raz nawet przyjechał pod mój blok, z chęcią podwiezienia mnie do szkoły, ale odmówiłam. Nie ustępował, a ja miałam dość. Patrząc na piękną różę miałam ochotę zgodzić się mu przebaczyć, tylko po to, żeby dał mi wreszcie spokój.

- Co mam jeszcze zrobić? - rozłożył bezradnie ręce. - Zaczyna mi brakować pomysłów.

- Zostaw mnie w spokoju.

- Nie mogę.

- Dlaczego?

- Bo mi się podobasz - westchnął. - Jeśli to cię usatysfakcjonuje, mogę nie pić już nigdy więcej w twojej obecności, żeby podobne sytuacje, jak na tamtej imprezie się nie zdarzyły. Nie chcę kolejny raz wyjść przy tobie na palanta, bo trochę alkoholu niespodziewanie mnie zamroczyło.

- Skąd mam wiedzieć, że dotrzymasz obietnicy? Jaką mam gwarancje? - spytałam nieprzekonana.

Michael Thorn był przystojnym, wysokim i wysportowanym blondynem, do którego umięśnionej klaty i brzucha wzdychała prawie każda dziewczyna w tym mieście. Na zawodach pływackich nigdy nie brakowało dopingujących, bo duża część chodziła tam tylko po to, by poślinić się na widok spływających kropel wody po lekko muśniętej słońcem skórze. Osobiście nie należałam do tego stukniętego grona co nie oznacza, że byłam ślepa na urodę chłopaka. Z całą pewnością był przystojny, ale jak na razie przy trochę bliższym kontakcie, nie jestem pewna czy jego charakter był tak samo zachwycający. Na wspomnienie o tamtej imprezie aż przechodzą mnie ciarki.

- Jeśli coś się takiego stanie, oddam ci swoje auto - powiedział to tak spokojnym i opanowanym głosem jakby co najmniej mówił o pogodzie na kolejny dzień.

Siedziałam oniemiała, zaskoczona i szukałam na w jego obliczu i postawie czegoś, co skłoniłoby mnie do wycofania się, ale ku mojej zgubie nie znalazłam nic podejrzanego. Zdawał się mówić całkowicie serio.

Czy byłam idiotką, która rozważała wybaczenie mu pomimo już jednego sparzenia? Tak. A czy chciałam go przelecieć, a potem odegrać się w jakiś paskudny sposób? Co to w ogóle za pytanie? Oczywiście, że tak. Ja nie zapominam, nigdy i on wkrótce się o tym przekona.

To nie tak, że jestem mściwą, napaloną nastolatką, no może to pierwsze akurat się zgadza, ale w głowie miał już plan. Nie puszczę w niepamięć tego jak okropnie się czułam będąc obłapiana przez tego kretyna. Niech sobie myśli co chce, ja w tym czasie uśpię jego czujność, a potem uderzę ze zdwojoną siła w najmniej spodziewanym momencie.

- Dobrze - odparłam w końcu wywołując u niego czysty szok. Trochę mnie bawiła ta jego zaskoczona mina.

- I tyle, już się zgodziłaś? Tak szybko? - podrapał się skonsternowany po karku. Z pewnością myślał, że będzie trudniej mnie przekonać a tu proszę bardzo.

- Tak.

- Wow, to super. Emmm... co powiesz na kawę w tą sobotę? Przyjadę po ciebie o siedemnastej pójdziemy się napić, a potem może skoczymy na jakiś spacer - uśmiechał się promiennie, a jego oczy błyszczały podekscytowaniem.

- Brzmi fajnie - odwzajemniłam się lekkim uśmiechem, bo na więcej nie chciałam sobie pozwolić. Niech myśli, że dalej czuję do niego dystans.

- Super, to do zobaczenia.

- Pa.

Poderwał się i wyszedł wyglądając przy tym jak dziecko, które dostało wymarzonego pluszaka. Czasami miałam wrażenie jakbym widziała kilka różnych osób. Te wąchania nastroju były niepokojące.

Powróciłam do przerwanego zajęcia, ale mój wzrok co chwilę uciekał do kwiatu, który przyciągał swoją ciemną barwą. Potrząsnęłam głową nie chcąc zbyt długo rozmyślać nad sprawami, które w tamtym momencie mnie niezbyt interesowały. Dzwonek zadzwonił, a klasa coraz bardziej się zapełniała. W końcu przyszedł tez pan Evans - młody nauczyciel, który kilka lat temu zrobił magisterkę i uczy w naszej szkole oraz łóżkowa przygoda jednej z dziewczyn należących do świty Rebekki.

Aria była piękną, ciemnoskórą dziewczyną o długich nogach i wspaniałej figurze, ale to co najbardziej ją odznaczało, była burza białych sprężynek na głowie, o które dbała i regularnie rozjaśniała, co nie było łatwym zadaniem biorąc pod uwagę, że jej naturalny kolor to krucza czerń. Gdy tylko nauczyciel wszedł do klasy widziałam, jak zesztywniała, a jej ciemne, brązowe oczy od razu powędrowały do pana Evansa błyszczącą się na jego widok. Zaczęła się wiercić niespokojnie, podczas gdy ten zdawał się nie zwracać na nią zupełnie uwagi.

Zastanawiałam się czy dzisiaj dziewczyna znów zostanie po lekcjach, tylko po to by ściągnąć majtki i wejść mu na kolana.

Pod koniec zeszłego roku szkolnego zostałam chwile dłużej w szkole, bo musiałam zająć się rozliczeniem jakiegoś pierwszoklasisty, któremu udało się wygrać i przechodząc korytarzem usłyszałam jak kilka krzeseł uderza o ziemię, a potem dobiegły mnie gorączkowe oddechy i jęki. Nie żebym była jakąś podglądaczką, ale wywęszyłam w tej sytuacji okazję do zarobku oraz zabezpieczenie w razie, gdyby Aria lub jej profesorek sprawiali kłopot. Zrobiłam kilka zdjęć, a potem się ulotniłam jakby nigdy mnie tam nie było.

- Proszę wszystkich o odłożenie telefonów, bo zaczynamy... - nie zdążył dokończyć, bo w jednej chwili Rebecca uderzyła telefonem o ławkę, wstała gwałtownie prawie wywracając przy tym krzesło i obróciła się w moją stronę wystawiając palec wskazujący zaczynając się wydzierać.

- Ty wredna suko! - krzyczała idąc powoli w moją stronę. Nikt nie odważył się zareagować. - Myślisz, że udzie ci to na sucho?!

Z początku nie wiedziałam o co chodzi, ale po chwili umysł się rozjaśnił i dotarło do mnie co się stało. Biedna, pewnie dowiedziała się o zakładzie, którym była. Od razu uśmiechnęłam się szeroko widząc córkę pani burmistrz całą czerwoną na twarzy niczym dojrzały pomidor od duszonej złości. Całkiem zabawnie wyglądała, jakby para miała jej wylecieć uszami.

- Czemu obwiniasz mnie? To nie ja obstawiałam, którego jako następnego przelecisz.

Z niewiadomych względów, mnóstwo osób chciało obstawiać zakłady, które dotyczyły Rebekki Jones oraz zaskakująco często pojawiają się coraz to nowsze. Ja nie narzekam, bo zarabiam i się nikomu nie narażam. Dziewczyna nie ma prawa mnie obwiniać, bo byłam tylko pośrednikiem, a nie głównym winowajcą.

- Bo ty zawsze za wszystkim stoisz!

- Jeśli chcesz zemsty, szukaj wśród cheerleaderek, a mnie daj święty spokój - zbyłam Jones nie mając więcej ochoty się z nią spierać.

- Ty kretynko! - zaczęła wrzeszczeć tak głośno, że byłam pewna, że słychać ją nawet na korytarzu.

Wytrzeszczyłam oczy, nie spodziewając się takiego wybuchu i zaczęłam mimowolnie zaczynać kwestionować, czy aby na pewno jest zrównoważona psychicznie. Wszyscy zdawali się być w takim samym szoku co ja, podczas, gdy Rebecca wyrzucała w siebie kolejne salwy krzyku.

- Ona potrzebuje pieprzonego egzorcysty - powiedziałam otępiała, gdy Jones musiała na chwilę przerwać, żeby złapać oddech.

- Annabeth, wstań - odezwał się nauczyciel. Przez chwilę miałam wrażenie jakbym się przesłyszała.

- Co?

- Wstań - warknął coraz bardziej rozdrażniony.

Posłusznie uniosłam się z krzesła i wyprostowałam dumnie patrząc prosto w oczy pana Evansa czekając na to co dalej powie.

- A teraz przeproś koleżankę.

O mały włos a zadławiłabym się własną śliną.

- Mam przeprosić?

- Tak, to właśnie powiedziałem panno Brown.

- Po moim trupie - wyplułam słowa jakby paliły mnie w język, jakby były żrącą trucizną wydobywającą się z mojego ciała.

- W takim razie spakuj się i idź do dyrektora.

Jeszcze przez chwilę próbowałam wypalić w nim dziurę spojrzeniem, a potem energicznie i ze złością wpakowałam podręcznik w raz z zeszytem do plecaka, a różę zacisnęłam w pięści nie zwracając uwagi na kolce wbijające się w skórę.

W całkowitej ciszy zmierzałam do wyjścia, kiedy coś podkusiło mnie do odwrócenia się w stronę ławek zajmowanych przez uczniów. I to był mój błąd, bo całkowicie z tyłu, za kilkoma uczniami w mundurkach siedział on. Miał założone ręce na piersi, przez co marynarka się napięła uwydatniając muskulaturę ciała, a oczy były zwrócone wprost na mnie i nie odpuszczały przewiercając mnie nimi na wylot.

Serce podeszło mi do gardła, a oddech uwiązł w płucach. Elektryczne dreszcze przeszły po kręgosłupie, krew zawrzała śpiewając w uszach wojenną melodię.

Nawet nie zorientowałam się, że przystanęłam, dopiero chrząknięcie nauczyciela sprawiło, że otrzeźwiałam i wyszłam z klasy przemierzając szybkim krokiem korytarz. Do dyrektora od samego początku nie miałam zamiaru iść, dlatego musiałam się gdzieś ukryć i opanować rozedrgane ciało.

On tam był.

Obserwował mnie, siedział w tej samej klasie, a ja się nawet nie zorientowałam, tak jakby wszystkie instynkty samozachowawcze zostały przyćmione, stłumione.

Usłyszałam trzask drzwi, a potem szybko stawiane, ciężkie kroki, które nie mogły należeć do nikogo z mojej płci. Zaczęłam panikować i przyśpieszyłam jeszcze bardziej. Był coraz bliżej, a mnie serce waliło już tak mocno, że obawiałam się, iż nie da rady nadążyć pompować krwi. Prawie biegłam, kiedy zostałam złapana za plecak narzucony na plecach i unieruchomiona.

- Pogoń to zdecydowanie moja ulubiona rozrywka - wyszeptał mi prosto do ucha, a potem stanął tuż przede mną.

- Nudzi ci się, że mnie śledzisz? - spytałam powstrzymując się przed postawieniem kroku w tył i oddalenia się do jego emanującej niepokojem sylwetki.

- Właściwie to trochę tak. Widzisz, ostatnio w tej szkole nie dzieje się zbyt wiele ciekawych rzeczy.

- A musiałeś za cel obierać właśnie mnie?

- Szczury z marginesu społecznego to najciekawsze stworzenia, mają wiele tajemnic. – na jego usta wstąpił szyderczy uśmiech.

Zawrzało we mnie, zamachnęłam się znów celując w nos wolną pięścią, ale moje próby sczezły na niczym, bo złapał mój nadgarstek udaremniając próbę ataku. Trzymał mocno, pewnie i ani nie drgnął, podczas gdy ja próbowałam wyszarpnąć rękę z uścisku. Na nic się to zdało. Nieznajomy nie spuszczając ze mnie lodowato błękitnych oczu siłą zmusił do rozwarcia najpierw jednej pięści, a potem drugiej, tej w której trzymałam różę. Dopiero kiedy odgarnął moje umazane kropelkami własnej krwi palce spuścił wzrok uwalniając mnie od bezdennej, lodowatej toni i spojrzał na dłoń. Ostrożnie wyjął kwiat o szkarłatnych płatkach i teraz też łodydze i upuścił na ziemię dotykając zranionej ręki. Nawet się nie wzdrygnęłam.

Wszystko zamarło i ucichło. Słyszałam krew w uszach, widziałam jak łapczywie nabieram powietrza do ściśniętych płuc, kiedy on kreślił kciukiem wzory w miejscu zranień.

Przyglądałam się jego okrutnie pięknej twarzy nie potrafiąc wyjść z podziwu.

- Nawet jeden cierń potrafi zranić, Dzwoneczku.

Dźwignął kciuk i dotknął mojej dolnej wargi rozsmarowując na niej krew nieustannie przenosząc spojrzenie z zielonej tęczówki na niebieską. W powietrzu było czuć napięcie, ale nie seksualne, tylko takie pełne oczekiwania i pytań co się zaraz stanie.

Czar prysł w jednej chwili. Chłopak odsunął się, uśmiechnął tajemniczo i odszedł korytarzem, w czasie, w którym ja uświadamiałam sobie co się stało i próbowałam powstrzymać odruch wymiotny i zetrzeć krew z wargi.

The Snake poisonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz