18. Denaci

123 7 3
                                    

Liam

Czas jakby się zatrzymał lub zwolnił. Jedna cenna chwila, która dzieliła mnie od popełnienia kolejnego wykroczenia karalnego nawet dwudziestoma latami w więzieniu, ale nie mam się o co martwić, w końcu nikt nie dowie się kto trzymał pistolet. Tak wygląda moje życie. Ojciec mówi jedź w to miejsce i w tamto i zabij tego lub tamtego, a ja jak grzeczny piesek na smyczy spełniam wszystkie jego żądania chociaż wiem, że równie dobrze mógłby za mnie to załatwić ktokolwiek inny. Ale robię co mi każe, ponieważ wolę się niepotrzebnie nie narażać, z moim ojcem nie warto zadzierać i wchodzić w konflikty. Przeboleję to poniżenie.

Dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że moje miejsce może zając spokojnie kilka osób z czego niektóre tylko czekają aż podwinie mi się noga, by rzucić się jak wygłodniałe hieny na miejsce, które należy do mnie od urodzenia. Na moją pozycje i mój spadek. Na całą fortunę i wszystko co się z nią wiąże. Dlatego teraz stoję z wyciągniętą przed sobą, stabilną ręką czując w dłoni tak znajomy mi ciężar czarnego, matowego pistoletu mając w pamięci to, że za wszystkie zbrodnie, które popełniłem mógłbym być spokojnie i bez przeszkód skazany na karę śmierci.

Serce wbrew pozorom wybijało w mojej piersi spokojny, równy i stały rytm, zaś umysł miałem czysty jak łza. Zimna pustka i nic więcej poza celem, który musiałam osiągnąć.

Znajdowaliśmy się w jednym z ciemnych, ślepych zaułków. Wszędzie walały się śmieci, wszystko było brudne. Samo miejsce przesiąknął smrodem zgnilizny, rozkładu i złem czającym się w kątach. Odstręczające miejsce, które wywoływało odruch wymiotny i w którym nie chciałem spędzać więcej czasu niż to było konieczne. Pragnąłem jedynie załatwić to co muszę i wynosić się z tego parszywego miejsca.

Po swojej jednej stronie miałem Stacy. Jej długie, płomiennorude włosy były spięte w warkocz, a sama dziewczyna przybrała czarne barwy, tak samo jak Luke po mojej drugiej stronie. Kamienne maski przyozdabiały ich twarze, a oczy nie wyrażały nic, gdy tak samo jak ja stali pewnie mierząc we wroga - trójkę mężczyzn słaniających przed nami z zaciekłymi minami i poobijanymi mordami, którzy choć wiedzieli, że są przegrani to dalej szukali jakiegoś wyjścia z sytuacji. Ale takowego nie było.

Jeden z nich utykał i miał skręcony nadgarstek, drugi miał połamane palce w jednej dłoni przez to, że zostały brutalnie przyciśnięte do ziemi butem, miał też rozciętą wargę i złamany lub poważnie poturbowany nos. Trzeci mężczyzna natomiast, miał podbite oko, złamane przynajmniej jedno żebro i wybite dwa zęby.

Patrzyłem na swoją ofiarę nie czując prawie kompletnie niczego. W jego pospolitych brązowych oczach widziałem swoje odbicie. Czarne jak noc włosy rozwiewane przez chłodny wiatr, błękitne oczy tak samo zimne i bezlitosne co ich kolor przywołujący na myśl lód i blada, surowa niewzruszona twarz, którą skaziła czerwona, płytka rana na policzku wykonana sztyletem, który wydobył jeden z nich jako ostatnia deska ratunku.

- Nie ujdzie wam to na sucho - powiedział na oko czterdziestolatek, w którego mierzyłem z broni.

- Mylisz się, za to ciebie i twoich wspólników spotka zaraz kara adekwatna do złamania przez Morello zasady, kiedy kazał wam szpiegować po całym Cleveland.

- To nie on nam wydał takie rozkazy - zarzęził spluwając krwią na bruk tuż przed moimi butami.

- Więc kto inny, jaki idiota poważył się na złamanie jednej z najważniejszych zasad kodeksu, której kategorycznie zgodzili się przestrzegać wszyscy członkowie ugrupowania? - dopytałem na pozór spokojnie, ale już mnie nosiło, żeby zakończyć to jak najszybciej i wynosić się z tego parszywego miejsca.

The Snake poisonWhere stories live. Discover now