15. Stróż

184 10 0
                                    

Przyjechałam do Kelly, miałyśmy razem przygotować jej dom na imprezę urodzinową, więc od samego rana zabrałyśmy się do pracy. Jej rodzice – Vanessa i Johnny – wyjechali specjalnie z tego powodu na weekend do Kanady, gdzie mieli kupiony dom w środku lasu. Stwierdzili, że przyda im się zacieśnić więzi małżeńskie, a przy okazji udadzą się na szlak narciarski oznaczony czarnym rombem, żeby pobudzić trochę adrenaliny. Nam to pasowało i im też, więc nie było zbędnych problemów.

Od dziewiątej sprzątałyśmy wszystkie cenne przedmioty, które przenosiliśmy do sypialni jej rodziców, która miała być zamknięta i niedostępna do użytku. Potem pojechałyśmy na zakupy. Kupiłyśmy pełno dekoracji, przekąsek i oczywiście alkoholu. Ze sklepu wywiozłyśmy dwa pełne wózki. Kupiłyśmy wszystko z listy nie pomijając i nie zapominając o ani jednej rzeczy.

Wyglądałyśmy na nieźle zmordowane, kiedy udało nam się zapakować wszystko do auta dziewczyny, a przecież czekało nas jeszcze dużo pracy. Uśmiechając się do siebie słabo ze zmęczenia i wysiadłyśmy z auta pod jej domem zaczynając kolejną turę przenoszenia toreb. Sapałyśmy jak buldogi, kiedy udało nam się już wszystko przenieść, ale się nie poddałyśmy. Rozpakowałyśmy wszystko alkohol chowając do lodówki by się schłodził, a przekąski przesypałyśmy do misek. Wszystko szło dość sprawnie.

Zaczęłyśmy powoli ozdabiać dom. Kelly nawlekała niebieskie, kiczowate kartoniki z napisem "HAPPY BIRTHDAY" a ja wieszałam serpentyny i różne pierdółki balansując na drabinie, kiedy naszła mnie ochota na rozmowę.

- Kelly?

- Słucham.

- Może chcesz mi powiedzieć co się stało, że tak dziwnie się zachowywałaś po wyjściu z pizzeri?

Dobrze wiedziała o co pytałam, bo zauważyłam jak jej mięśnie ledwo zauważalnie spinają się na moje pytanie.

- Zmartwiło mnie to - dopowiedziałam. 

Czekałam wystarczająco długo z zadaniem tego pytania, ponieważ myślałam, że po kilku dniach sama mi powie, ale nie, tak się nie stało, więc postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce.

Szatynka długo nie odpowiadała, więc przerwałam próbę zaczepienia girlandy o karnisz i przyjrzałam jej się lepiej. Wyglądała, jakby biła się z własnymi myślami. Jej wargi drgały, jakby chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymywała.

- Nie chcę o tym rozmawiać, Annabeth - odparła w końcu, ciężko wzdychając.

- Dlaczego? Skrzywdzili cię - wiedziałam, że to nie prawda, bo inaczej Alex by mi o tym powiedział, ale i tak spytałam. - A może Luke coś ci powiedział?

Skrzywiła się, kiedy wymówiłam imię kapitana drużyny - barczystego, umięśnionego, ciemnoskórego chłopaka z ostrą szczęką i ładnymi ciemnobrązowymi oczami. Przespał się chyba z większością żeńskiej populacji całego miasta. Chodzący przenośnik zapewne wielu chorób wenerycznych.

Z jakiegoś powodu Kelly i Luke od początku nie pałali do siebie zbyt wielką sympatią. Na początku było to subtelne, ale z biegiem lat ich konflikt się powiększał. Też nigdy za nim nie przepadałam, ale ostatnimi czasy nienawidzę go równie bardzo co Liama właśnie przez to, że ci dwoje się przyjaźnią.

- Mów, Kelly - ponagliłam, gdy zorientowałam się, że trafiłam w dziesiątkę. 

Miotała się przez chwilę zagryzając wargi, nie wiedząc, ile może mi wyjawić. Czekałam na pozór cierpliwie chcąc wyjaśnień jej nietypowego zachowania.

- Chodzi o pewną umowę, którą kiedyś podpisaliśmy, jako dzieci - sprecyzowała. Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc. - Taka nieistotna sprawa, ale kiedy zawieraliśmy ją, nie byliśmy do końca świadomi w co się pakujemy.

The Snake poisonWhere stories live. Discover now