16. Szklane łzy

192 12 1
                                    

Jeśli na świecie wciąż istnieją ludzie, którzy żyją w błogim przeświadczeniu, że nasze dzieciństwo nie miało żadnego wpływu na nasze dalsze, dorosłe życie, to szczerze im współczułam. Nie ma nic gorszego od nieświadomości. Większość z nas, gdy powoli dorasta i zyskuje szerszy obraz oraz większe pojęcie niektórych zachowań, uświadamia sobie, że każdy krzyk matki czy ojca, każde uderzenie, zamknięcie na klucz w pokoju pomimo krzyków i błagań, każde powstrzymywanie płaczu by inni nie widzieli, doprowadziło do ukształtowania nas jako ludzi. Później zdajemy sobie sprawę, że to właśnie te wydarzenia powodują, że naszą największą wadą jest perfekcjonizm, cierpienie w milczeniu i robienie wszystkiego w pojedynkę. Nigdy nie prosimy o pomoc, dopóki nie przekroczymy tej cienkiej linii załamania.

W pewną zimną, śnieżną grudniową noc, gdy kolejny raz przebudziłam się pośród kłębiącej się ciemności kompletnie zlana potem, pierwszym co zobaczyłam po otwarciu oczu był wazon, w którym znajdowała się jedna, czerwona róża. Materiałowe, sztuczne płatki kwiatu wzbudziły we mnie uśpioną bestię, która dźwignęła swój łeb i obnażyła zęby niebezpieczna i złowieszcza.

Tamtej nocy, gdy trzęsąc się z powstrzymywanej złości złapałam plastikową łodygę i wyszarpnęłam ją ze szkła, w którym się znajdowała, byłam na granicy załamania i szaleństwa. Balansowałam na cienkiej linii niczym zawodowy cyrkowiec.

Ściskając kwiat podeszłam do okna i otwarłam obie jego części. Wszystko na zewnątrz było białe, przykryte warstwą śnieżnego puchu, który powodował, że świat stawał się piękniejszy. Mniej ponury. Powodował wrażenie, że wszelkie zło znikało, a świat postrzegało się jako bardziej przyjazny. Czystszy. Ja też pragnęłam się oczyścić, tak jak świat.

Lodowaty wiatr wdarł się do pokoju rozwiewając mi włosy i powodując gęsią skórkę na ciele obleczonym tylko w koszulkę na ramiączka i długie, choć cienkie, materiałowe spodnie. Sięgnęłam po zapalniczkę schowaną w szufladzie pod biurkiem i odwracając się twarzą ponownie w stronę okna odpaliłam płomień. W jednej ręce sztuczny kwiat, a w drugiej mały płomyk, który był jednak najpotężniejszym żywiołem. Zbliżyłam zapalniczkę, powoli, mozolnie, aż ogień zaczął całować cienki, czerwony materiał płatków.

Róża w momencie się zajęła.

To było moje pożegnanie. Spaliłam swój most, na który nigdy więcej nie miałam zamiaru wejść.

Płomienie tańczyły na lodowatym wietrze wdzierającym się do pomieszczenia, ale w tamtym momencie potrafiłam czuć tylko władzę, miałam kontrolę nad sobą. Byłam panią własnego losu. Świat płonął, a ja stałam w samym jego środku kompletnie nietknięta, nienaruszona. Niezłomnie trwałam.

To było... wyzwalające. 

Smród palonego plastiku łodygi dotarł do mojego nosa, ale nie zwracałam na to żadnej uwagi. Wiedziałam, że będę chora, ale to też mnie nie ruszyło, została tylko bestia karmiąca się moją wściekłością gorętsza nawet od ogni piekielnych. Kiedy przypomniałam sobie to, jak świetnie się bawił zapomniałam nawet o ogniu, który docierał coraz szybciej do moich palców.

Znam trud patrzenia na usta, których nie można pocałować, ale jeszcze trudniej patrzy się na twarz, w którą nie można przypierdolić.

Jeszcze.

♜♜♜

Było Boże narodzenie, podobno najradośniejszy dzień w roku, a jednak w moim doczuciu wcale takie nie było. Co roku ten dzień kończy się katastrofą. Ten rok nie był wyjątkiem, ale może warto by było zacząć od początku, od tego jak to wszystko się zaczęło, a zaczęło się przyjemnie tylko potem wszystko zaczynało się sypać jak domek z kart.

The Snake poisonWhere stories live. Discover now