19. Uprzejmość

110 5 1
                                    

Annabeth

Tępy ból głowy towarzyszący mi od zeszłego wieczora obudził się następnego dnia w południe ze zdwojoną siłą nie pozwalając mi skupić się chociaż na minutę na tym co mówili nauczyciele. Chwytałam się za nasadę nosa i masowałam skronie jakby to miało w czymś pomóc. W pewnym momencie zrobiło mi się tak duszno i słabo, iż myślałam, że zaraz zejdę z tego świata. I to jeszcze na cholernej matematyce. Jakby nie było innego dostępnego scenariusza i trafił mi się akurat ten najgorszy.

To by był dopiero fenomen. Oczami wyobraźni już widziałam nagłówki artykułów głoszące "Uczennica Cleveland High School, prywatnego liceum, zmarła śmiercią naturalną na lekcji matematyki". Jestem pewna, że przeszłabym tym sposobem do historii i w jakiś sposób zapisała się na kartach tego miasta.

Zawsze jakiś plus.

- Nie wyglądasz dobrze, Annabeth - cmoknęła Która przechodziła obok ze swoją małą świtą. Jej usta umalowane czerwoną szminką wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu. - Właśnie tacy jak ty psują renomę tej szkoły.

- O co ci chodzi Rebecca? Nie sądzisz, że to ja mam większe prawo do odwalania takich cyrków niż ty?

- Wciąż boli, że wybrał lepszą?

- Chyba łatwiejszą. Ile było trzeba cię namawiać, żebyś się z nim przespała, hmm? Minuta, dwie? - dziewczyna zarzucając kruczymi, lśniącymi włosami do tyłu próbowała zachować niewzruszony wyraz twarzy, ale jeśli przyjrzeć się bliżej, wyraźnie było widać pulsującą żyłkę na czole. - Nie mam być o co zazdrosna, a ty nie masz się czym chełpić. Nie dostał ode mnie tego czego chciał, więc przybiegł do ciebie. Byłaś drugą opcją Bekka, więc nie wiem z czego się tak cieszysz, że jesteś marnym pocieszeniem?

Aria spektakularnie się zapowietrzyła i zaczęła głośno kaszleć, choć starała się robić wszystko, żeby być jak najciszej, za to Stacy możliwe, że drgnął lekko kącik ust, ale za to nie mogłam być pewna. Równie dobrze mogłam się przewidzieć. Jones natomiast pokryła się rumieńcem wstydu.

- Posłuchaj tylko... - ruszyła w moją stronę, ale nie ustąpiłam nawet kroku ciągle nie spuszczając jej ze spojrzenia. Rebecca dopadła do mnie, chwyciła za klapy mojej marynarki i przyciągnęła blisko do siebie.

Nie wyrwałam się dając brunetce złudne poczucie władzy. Zachowałam stoicki spokój i zblazowane spojrzenie. Nie zrobiłam nic. Nawet rąk nie uniosłam.

- Co takiego ważnego masz mi do powiedzenia?

- Wchodzisz na teren, który nie jest twój, pilnuj własnego nosa i osuń się w cień dobrze ci radzę - wysyczała głosem pełnym żrącego jadu. - Skaczesz z kwiatka na kwiatek, panoszysz się wszędzie jak zaraza, a to mi się nie podoba. Wchodzisz na mój teren i bardzo mi się to nie podoba - groźba i jednocześnie ostrzeżenie miały spowodować, że zatrzasnę się jak trzpiotka i zrobię to, czego się ode mnie wymaga, ale niespodzianka! Nie ze mną te numery.

- Goń się - cedzę przez zaciśnięte mocno zęby, na co dziewczyna szarpie mną ponownie tak, że nasze nosy prawie się ze sobą stykały.

Widziałam to, widziałam jak coś w jej oczach się zmienia i od razu przygotowałam się na brutalne popchnięcie lub inną krzywdę, ale nic podobnego nie zdążyło się stać, ponieważ ponad uczniami spędzającymi spokojnie przerwę i tymi, którzy przystanęli pooglądać widowisko przebił się głos Alexa.

- Rebecca! Poczekaj - wysapał zdyszany, jakby biegł tu przez pół gmachu. Stanął przy nas zwracając na siebie uwagę Jones. - Nie rób niczego pochopnego - poprosił unosząc ręce w pojednawczym geście. - Pani Perry będzie przy zakręcie i zobaczy cię szarpiącą Ann za jakieś trzydzieści sekund, więc dobrze się zastanów, czy chcesz się w ten sposób narażać tej babie.

The Snake poisonDonde viven las historias. Descúbrelo ahora