chapter I

4.9K 373 28
                                    

Dzień dobry ! ^^ Oto nadszedł dzień, w którym dodaje ten krótki pierwszy rozdzialik. :D Mam nadzieję, że nie jest aż tak zły jak mi się wydaje ;-; No nie wiem, oceńcie to sami ! : ) Miłego czytania ^.^

Kolejny beznadziejny, szary, nic nie znaczący dzień. Jak, co rano wstałem zmordowany. Typowa reakcja każdego nastolatka. Szkoła po prostu odtrącała na samą myśl o niej. Niechętnie zwlekłem się z łóżka. Gdy wreszcie znalazłem się w pozycji siedzącej, przetarłem oczy rękoma, po chwil rozglądając po pokoju. Widok całego pokoju mnie przeraził, był tam taki burdel, że aż trudno to sobie wyobrazić.

- Co tu się do, cholery, stało?! - wydarłem się jednocześnie, łapiąc się za głowę. Niestety nie otrzymałem odpowiedzi. Nawet się jej nie spodziewałem. W końcu mieszkałem zupełnie sam. Moja ukochana szafka była zniszczona, najdroższa kolekcja książek, którą codziennie układałem alfabetycznie, została porozrzucana po całym pokoju. Obrazek moich rodziców leżał potłuczony na ziemi. Na to zareagowałem od razu. Szybko wstałem z łóżka i podniosłem zdjęcie, patrząc na nie szepnąłem: 'Przepraszam', po czym postawiłem je na biurku. W stercie ciuchów leżących na mojej podłodze poszukałem jakiegoś sensownego ubioru na dzisiaj. Przecież, nie mogę iść w piżamie. No nie wypada. Po dłuższej chwili ujrzałem moją ulubioną koszulkę, czarne spodnie i niebiesko-szarą bluzę. Szybko wskoczyłem w wybrane ciuchy, a następnie zacząłem szukać mojego plecaka. W odmętach czarnej dziury pod moim łóżkiem ujrzałem czarny, niewielki przedmiot z milionem przypinek. Tak jak wielu ludzi z mojej szkoły byłem mangozjebem i tak dalej. Dlatego też postanowiłem to pokazać. Nie wstydziłem się tego. W końcu i tak nie miałem dobrego kontaktu z innymi. Ale w sumie, nie przeszkadzało mi to.

Wszedłem do kuchni, tak jak się spodziewałem tam też zrobili niezłą demolkę. Wszystkie garnki porozrzucane, jedzenie z lodówki wyrzucone na podłogę. Nawet talerzy i kubków nie oszczędzili. Rozejrzałem się chwilę, po prostu ręce mi opadły. W ciemności ujrzałem mojego kota. Jego kruczoczarna sierść lśniła w blasku wschodzącego słońca, a w oczach, jak co rano płonęła czysta żywa zieleń.

- Hej, Shadow - powiedziałem cicho, a niewielkie zwierzątko zaraz znalazło się przy mym boku. - Kicia głodna, tak ? - mówiłem pieszczotliwie. Sięgnąłem po puszkę karmy, która leżała na podłodze. Na szczęście zamknięta, nienaruszona. Nałożyłem odrobinę tego czegoś do talerza kota, Shadow cierpliwie czekał, nie przeszkadzając mi w pracy. Dopiero gdy skończyłem on ostrożnie podszedł do miski i zaczął zajadać się przysmakiem. Ja ogólnie za nim nie przepadałem. Sam spojrzałem w stronę lodówki, widząc ten obraz nędzy i rozpaczy stwierdziłem, że dzisiaj zapowiada się na posiłek w jakiejś kawiarence. W prawdzie nie lubiłem jeść publicznie, ale nie miałem wyboru.

Poszedłem do kawiarni znajdującej się nieopodal parku. Jednak widząc cały tłum ludzi, który tam siedział zamówiłem jedynie małą kawę, którą wypiłem bardzo szybko. Powoli zbierając się do wyjścia, spojrzałem za okno. Stała tam postać, zachowywała się dziwnie... Zakapturzony mężczyzna w masce. Wiedziałem, że na mnie patrzy. Powoli odwróciłem wzrok, ubrałem się, założyłem plecak na jedno ramię i jakby nigdy nic wyszedłem z budynku. Żwawym krokiem ruszyłem przed siebie, obojętnie wymijając podejrzanego osobnika. Do szkoły postanowiłem udać się okrężną drogą. Miałem jeszcze bardzo dużo czasu, więc dlaczego nie.

Idąc obok księgarni, niepewnie obejrzałem się za siebie. Po dziwnym kolesiu nie było nawet śladu. Na szczęście. Pomyślałem, że może powiekszę odrobinę moją kolekcję, na wystawie ujrzałem książkę, na którą polowałem już od dawna. Długo nie myśląc, wparowałem do środka i dokonałem zakupu. Szczęśliwy do granic możliwości wyszedłem z księgarni, przytulając książkę. W ciemnej uliczce na przeciwko mnie ujrzałem coś dziwnego. Tam toczyła się jakby.. walka ! Był tam ten mężczyzna w masce i.. i jeszcze jeden. Nie widziałem jego twarzy, była zakryta cieniem kaptura. Cholera.. czy oni wszyscy muszą mieć kaptury?! Jeszcze chwilę stałem w bezruchu, do chwili, w której oboje na mnie spojrzeli. Instynkt samozachowawczy, zacząłem uciekać. Przerażony nawet nie wiedziałem, dokąd się udać. Obrałem pewien kurs, jednak to był błąd. Na końcu drogi, którą chciałem zbiec, stał on - zamaskowany stwór.

- Czego chcesz ?! Nic ci nie zrobiłem, zostaw mnie ! - krzyknąłem przerażony. Już nie wiedziałem, co mam dalej czynić. Stałem głośno dysząc, po chwili usłyszałem dziwny bełkot, nie rozumiałem z tego nic, a nic. Postać zaczęła się do mnie zbliżać, ja automatycznie się cofałem. Nie chciałem żeby to coś mnie zjadło. - Odejdź! Błagam, nie podchodź ! - znów krzyczałem.

Coś dziwnego przeleciało nad moją głową. Czyżby to był nietoperz ? Nie.. to było coś znacznie większego. Przede mną pojawił się wielkich rozmiarów wilk, lekko podkulony stanął przy mnie, warcząc na napastnika. Sam nie wiedziałem po czyjej jest stronie, jak na tamtą chwilę wiedziałem tylko jedno, to na pewno nie był sen.

Walka się rozpoczęła. Ogromne zwierzę atakowało z zawrotną szybkością. Przygniatając swojego wroga do ziemi, spojrzał na mnie.
- Uciekaj do cholery ! - usłyszałem głos w mojej głowie. Nie zastanawiając się zbyt długo, ruszyłem biegiem w stronę domu. Pędziłem bardzo szybko, nawet nie wiedziałem, że tak potrafię. Po piętnastu minutach wyczerpującego wysiłku, znalazłem się na dobrze znanej mi dzielnicy. Gdy ujrzałem drzwi mego domu czułem, że teraz już nic nie może się stać. Dość szybkim krokiem podążałem w stronę upragnionego celu.
'Nic nie może się stać, tak ?' - pomyślałem dosłownie w tej samej chwili gdy zostałem zraniony nożem w ramię. Ten kto nim rzucał miał niezłego cela.

- Kurwa... - powiedziałem na głos, uciskając ranę. Ból promieniował po mojej ręce coraz bardziej się nasilając. Ostatkami sił doczołgałem się do domu, zatrzasnąłem drzwi i opadłem na ziemię.

NEKOWhere stories live. Discover now