chapter XX (end.)

113 10 18
                                    

      Czas pędził szybciej od nas, mimo że dawaliśmy z siebie wszystko. Sam momentami nie dawałem rady, nie mówiąc już o dzieciakach. Odwracając się widziałem jak dyszą ze zmęczenia. Biegliśmy za zapachem, w zupełnie nieznanym kierunku, szukając celu. Zastanawiałem  się jak długo jeszcze będziemy śledzić trop zanim dotrzemy na miejsce. Mimo wszystko nie traciłem nadziei, to musiało się dobrze skończyć. Wszystko co zrobiłem, co zrobiliśmy nie mogło pójść na marne. Wierzyłem w to całym sercem, a zapach, za którym wciąż podążaliśmy trzymał mnie przy tych myślach. Nie poddam się, nawet jeśli okaże się, że zginę ratując to wszystko. Nieważne. Jestem na to gotów. Jestem gotów zginąć za tych, którzy mnie uratowali. Jestem im to winien, tak samo jak i sobie. Nie byłem w stanie... Moi rodzice. Zginęli, dawno temu. Teraz gdy mogę obronić kogokolwiek mi bliskiego, zrobię to. Niezależnie od tego jaką cenę za to zapłacę.

Zapach był tak mocny, że zastępował powietrze. Byliśmy blisko, czułem to, dzieciaki na pewno też. Przyspieszyłem, widząc mur, jednak chłopcy zatrzymali mnie w bezpiecznym niewidocznym miejscu.

- Hii-san, co teraz? Dam sobie ogon uciąć, że za tymi murami jest mnóstwo straży. - odezwał się Wataru patrząc na mnie pytająco.

- Masz rację... Trzeba obmyślić plan. - odpowiedziałem wracając do siebie. Przecież nie wejdę tam od tak, mówiąc "hej, ja tylko wezmę przyjaciół i zmykam!"

- Mam pewien plan. - odezwał się nagle Yuu. - Ale to nie będzie proste. Nie wiem czy się na to zgodzicie...

- MÓW, Yuu-chan! - powiedzieliśmy wszyscy razem.

- No dobrze, a więc zrobimy tak...

*Naoki*

To co pokazała mi Layla... Totalnie mnie zamurowało. Jak można zrobić coś tak okrutnego? Osierocili dziecko, i po co? Jak można, tak po prostu zabrać komuś rodzinę? Nie mogłem tego zrozumieć. Byłem w tak wielkim szoku, że jedyne na co było mnie stać w tamtym momencie to wpatrywanie się w dwa ciała pływające w dziwnej cieczy. Nie reagowałem na żadne zaczepki że strony Layli. Chciałem się tylko rozpłakać, choć wiedziałem, że nie mogę tego zrobić.
Kiedy choć trochę udało mi się opanować emocje, spojrzałem na dziewczynę pustym wzrokiem.

- Kochanie, wszystko w porządku? - z jej okropnych ust usłyszałem właśnie te słowa.

- Tak, tylko... Chciałbym na chwilę zostać sam. - odpowiedziałem, udając że jest mi słabo.

- Oczywiście kochanie, tylko pamiętaj, że niedługo zaczyna się ceremonia! Odprowadzę Cię, dobrze?

- Nie. - odpowiedziałem stanowczo. Chyba nawet zbyt ostro, dlatego musiałem to trochę załagodzić... Pocałunkiem. - Poradzę sobie najdroższa. Spotkamy się na ceremonii.

Odwróciłem się i udałem w stronę mojej komnaty. Cholera jasna! Dlaczego muszę to robić, Atsushi? Pomóż mi, żebym przetrwał te męki.

Kiedy dotarłem na miejsce, zamknąłem drzwi na klucz i położyłem się na łóżku. Zacząłem bardzo intensywnie myśleć o Hikaru. Zamknąłem oczy, żeby powstrzymać łzy. Wtedy właśnie stało się coś dziwnego. Mój pierścień zapłonął żywym ogniem na krótką chwilę. Wiedziałem, że to dobry znak. Ożywiłem się, kiedy wstawałem z łóżka, kątem oka przez okiennice ujrzałem, że na zewnątrz mignęło coś białego. Podszedłem do okna, ale niestety nie ujrzałem tam nic. Może to omamy? Może po prostu już wariuję? Nie byłoby to nic dziwnego, w końcu ta chora sytuacja ciągnie się już bardzo długo, a jak wiadomo każdy ma jakieś granice wytrzymałości.
Z przemyśleń wyrwał mnie hałas dochodzący z korytarza. W pośpiechu otworzyłem drzwi, aby zobaczyć co się dzieje. Z krzyków biegnących straży dowiedziałem się jedynie, że mamy gości. Gości? Czyżby Gadriel planował naprawdę ogromne przyjęcie? Coś mi tu nie pasowało. Nie powinienem ryzykować, jednak ciekawość była silniejsza. Ukrywając twarz za kapturem podążyłem za strażnikami. Wziąłem jeszcze ze sobą mój sztylet, który udało mi się ukryć przed łapskami tych, którzy mnie rozbrajali.

NEKONơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ